"EUROPA JAKIEJ NIE ZNASZ"

Gdańsk 1996, ss. 317, wyd. Exter - Stella Maris.

"Rewolucja seksualna"  - Fragment (str.109-114)

„Przypominają mi się alarmujące artykuły, które czytałem w Stanach Zjednoczonych na temat ceny, jaką społeczeństwo amerykańskie musi płacić za tzw. rewolucję seksualną. Polegała ona i polega na tej samej, obecnej dzisiaj we Francji, hałaśliwej propagandzie wolnej miłości oczywiście zmysłowej, odrzuceniu zasad dotyczących małżeństwa i życia seksualnego nauczanych przez Chrystusa i Apostołów (patrz Mt 5,27-32; Dz 15,29; 1 Kor 6,12-20; Ef 4,17-24 itd.), rozpowszechnianiu wszelkiego rodzaju pornografii w kinie i telewizji, w prasie i literaturze.

Od drugiej połowy lat sześćdziesiątych dzienniki i tygodniki amerykańskie coraz śmielej pisały o nowej erze w stosunkach między kobietą a mężczyzną oraz w dziedzinie seksu w ogóle, otwierały oczy swoim czytelnikom na wspaniałe drogi rozwoju, jakich nie miały poprzednie pokolenia zniewolone jakoby bezmyślnymi zakazami. Szczególnie dużo zyskiwały kobiety: dopiero teraz mogły stać się naprawdę sobą. Kluczowymi słowami w dziesiątkach artykułów w pismach dla kobiet były: „self-fulfillement” i „being more yourself”. Pisano o przełomowych odkryciach, np. w numerze Cosmopolitan ze stycznia 1977 roku czytelniczki dowiedziały się, że „seks z kimś, kogo nie kochasz, a więc seks bez lęku, że możesz zostać opuszczona, uzdalnia cię do większej radości niż z kimś, kogo kochasz”. A zatem będziesz najszczęśliwszą nie kochając nikogo i nie będąc przez nikogo kochaną. Jakie wspaniałe perspektywy! W tym samym piśmie z maja 1982 roku można było przeczytać: „My odkrywamy, że miłość i pożądanie nie są przeciwnościami, ale uczymy się także, że ich połączenie może być sztuczne. Nie jest wykluczone, że pierwszym krokiem prowadzącym do zharmonizowania będzie ich rozdzielenie”. Mówiąc innymi słowy: żeby jakieś dwie rzeczy były razem – trzeba je rozdzielić. Rewolucja nie tylko w życiu seksualnym!Powstała bogata pseudonaukowa literatura na temat seksu, w której z cała powagą przedstawia się uroki nowego wyzwolonego stylu życia, zachęca do zdrady małżeńskiej, do „małżeństwa otwartego” i grupowego.

Wyeksponowanie roli seksu nie wniosło bynajmniej do małżeństw oczekiwanego pokoju i zadowolenia. Zbadano, że w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych jednym z najczęstszych tematów poruszanych w pismach dla kobiet były konflikty małżeńskie. Stały się one tak dużym problemem, że już pod koniec lat sześćdziesiątych zajęli się nimi uczeni psycholodzy i socjolodzy. Zaczęto badać je w sposób naukowy. Wynikiem tych badań była metoda oczywiście naukowa uzdrawiania małżeństw – behavior marital therapy, w skrócie BMT. Jeżeli przed rewolucją seksualną małżonkowie mogli się porozumieć znając jedynie jakiś język nowożytny, to po rewolucji wielu z nich musi mieć dodatkowo pośrednika w postaci człowieka w białym kitlu. Ale i on niewiele pomaga, jeślim się weźmie pod uwagę, że na dwa małżeństwa w USA przypada jeden rozwód (według danych statystycznych z roku 1990). W co czwartej rodzinie (białych Amerykanów) dzieci wychowują się bez ojca.

Jest znamienne, że każdego roku od 3 do 4 milionów Amerykanek zostaje dotkliwie pobitych przez wyzwolonych z więzów starej etyki mężów i partnerów.Propagandę seksualizmu rewolucja seksualna wprowadziła do szkół. Jak inaczej bowiem nazwać opracowane przez „najlepszych fachowców” programy uświadamiania seksualnego dzieci zawierające głównie pouczenia o różnych „technikach” seksualnych i antykoncepcji? Nie ma tam wiele o dojrzewaniu, uczuciach i odpowiedzialności.Ażeby nie być gołosłownym, wspomnę tylko, że w sześcioletnim kursie jednego z najbardziej rozpowszechninych programów „edukacji seksualnej” Sex Information and Education Council of the United States (SIECUS) tylko jedna godzina lekcyjna przeznaczona jest na temat odpowiedzialności i szacunku dla partnera. Takie pranie mózgu nie mogło pozostać bez rezultatu. A jakie są rezultaty? Prasa amerykańska z końca lat osiemdziesiątych donosi o dwóch i pół milionach przypadkach chorób przenoszonych drogami seksualnymi wśród nastolatków Amerykańskich, około 20% chorych na AIDS zostało zarażonych w wieku szkolnym.

Już w drugiej połowie lat sześćdziesiątych liczba zachorowań na choroby weneryczne wśród młodzieży w USA wzrosła o 1000%. W studenckich ośrodkach zdrowia pojawiły się długie kolejki dziewcząt nerwowo rozstrojonych, szukających pomocy u psychiatrów, tysiące sfrustrowanych młodych ludzi zaczęło szukać w narkotykach ucieczki od rzeczywistości. Statystyki z lat osiemdziesiątych wykazują, że około 29 milionów młodych Amerykanów, tzn. prawie co piąty, było zmuszonych z powodu załamania psychicznego zasięgnąć porady u lekarza psychiatry. (…)

Według Douglasa R. Scotta,, Amerykanina, prezesa Life Decision International, propaganda antykoncepcji i aborcji uprawiana przez różne międzynarodowe organizacje planowania rodziny ma na celu napędzanie koniunktury koncernów produkujących środki antykoncepcyjne, a także czerpiących dochody z aborcji, takich jak między innymi: AT&T oraz Burger King. Aby produkcja środków antykoncepcyjnych przynosiła miliardowe dochody, konieczny jest rynek zbytu, wzbudzenie zapotrzebowania. Na XVIII Międzynarodowym Kongresie Rodziny w Warszawie (14-17 kwietnia 1994) Douglas R. Scott, pomimo, że jest ewangelikiem, zachęcał wszystkich do kierowania się zasadami etyki seksualnej głoszonymi przez Kościół katolicki.

Należy podkreślić, że pomimo propagandy antykoncepcji, wcale nie zmalała liczba niechcianych ciąż: 70% dzieci murzyńskich i 25% dzieci rodziców białych rodzi się poza małżeństwami, a liczba aborcji wzrosła nawet kilkakrotnie. Choroby kobiece prowadzące do bezpłodności względnie patologii ciąży wśród bardzo młodych kobiet przybrały rozmiary wprost epidemii. Wielu specjalistów nie ma wątpliwości, że jest to skutek nadużywania środków antykoncepcyjnych przez nastolatki i w ogóle zbyt wczesnego rozpoczynania życia seksualnego. Tego zdania jest między innymi William A. Fischer i Deborah M. Roffman, autorzy książki „Niebezpieczny okres dojrzewania”

Na fali rewolucji seksualnej doszło w Ameryce do zniesienia zakazów publicznej manifestacji homoseksualizmu. Powstały organizacje homoseksualistów starające się poprzez wpływ na oświatę, środki przekazu i instytucje religijne doprowadzić do powszechnego zaakceptowania „inności” jako normalność. Przeciwnicy nowego ładu – głównie Kościół katolicki – stał się celem zmasowanych ataków, jednocześnie pomnożono żądania: zaczęto domagać się uznania małżeństw jednopłciowych, a nawet prawa adopcji dzieci przez takie „małżeństwa”, czyli innymi słowy prawo do wychowywania nieletnich w takim samym duchu (oby następnym żądaniem nie było prawo do porywania dzieci!).

Kiedy mówimy już o zdobyczach homoseksualistów, nie możemy pominąć, choćbyśmy chcieli, problemu AIDS; ta niebezpieczna choroba powstała właśnie w tym środowisku.

Wydaje się, jeśli chodzi o AIDS, że społeczeństwa państw zachodnich, a także Polski, są niedoinformowane; nie zdają sobie sprawy z narastającego niebezpieczeństwa. Środki przekazu minimalizują możliwość zarażenia, tymczasem epidemia rozszerza się gwałtownie i zaczyna pochłaniać ofiary tam, gdzie się jej nie spodziewano. Obecnie wiadomo, że wirus HIF może żyć w warunkach niekorzystnych poza ciałem w temperaturze pokojowej do dziesięciu dni, że może być przenoszony nie tylko przez stosunki seksualne i przez krew, ale także przez ślinę, łzy i pot. Według znanego wenerologa brytyjskiego doktora Hojna Seale „Zakażenie wirusem AIDS jest potencjalnie śmiertelne dla wszystkich kobiet, mężczyzn, i dzieci, niezależnie od stylu życia i stopnia aktywności seksualnej”. Pokonanie AIDS jest tak bardzo trudne między innymi z tego powodu, że wirus HIF jest nieprawdopodobnie szybki w procesie reprodukcji oraz posiada zdolność nieustannych mutacji genetycznych. Z kolei ochroną przed zarażeniem utrudnia fakt, że nosiciel tego wirusa będący w stanie zarazić nim innych, może przez długi okres czasu, nawet cała lata, nie wykazywać żadnych objawów choroby.

Co należy zrobić, aby ustrzec przed niechybną zagładą już nie tylko tysiące, ale miliony? Przede wszystkim wskazać źródło plagi: AIDS rozszerza się głównie przez rozwiązłość seksualną, do której tyle kolorowych pisemek wprost nakłania. Ale mówienie o tym głośno może obrazić bożka seksu, może bardzo źle być przyjęte przez tych, którzy żyją z jego kultu. A jest ich wielu. Przecież najłatwiej zrobić pieniądze na ludzkich namiętnościach.”

 

"Droga do samotności" -  Fragment (str.115)

A jak wygląda społeczeństwo francuskie tak szeroko otwarte na zdobycze wspomnianej rewolucji?

We Francji w latach 1970-1987 zawierano zaledwie 5 małżeństw na 1000 mieszkańców. Jeśli sytuacja nie zmieni się, w niedługiej przyszłości na dwoje ludzi będzie przypadał jeden bezżenny.

W roku 1990 na 270 tys. Zawartych małżeństw rozwiodło się 120 tys., a więc niewiele brak do amerykańskiego rekordu (na dwa zawarte małżeństwa jeden rozwód). Około 7 milionów obywateli Francji żyje w samotności, jedna czwarta gospodarstw domowych prowadzona jest przez osoby samotne. Francja to kraj ludzi samotnych, bynajmniej nie z wyboru, cierpiących z powodu samotności. Dwie trzecie samotnych określa się jako nieszczęśliwi. Dla porównania: w Polsce w roku 1993 było ok. jednego miliona osób samotnych,

W roku 1982 było we Francji 39 tys. Narkomanów, pięć lat później już 57 tys.

Według danych WHO w roku 1989 wskaźnik zachorowań na AIDS na jeden milion populacji wynosił: w USA 373,2, we Francji 115,3, w Europie Wschodniej 3,0. W Polsce do roku 1989 wykryto 32 przypadki zachorowań oraz 700 nosicieli wirusa HIF, z których 60% to narkomani.

W Polsce w roku 1990 na każde sto zawartych małżeństw przypadało 16,6 rozwodów (w Wielkiej Brytanii odpowiednio 47,2; w Niemczech 30,9; we Włoszech 8,1).

Entuzjaści rewolucji seksualnej nie martwią się takim drobiazgiem jak samotność. Uważają prawdopodobnie, że to też można sprzedać, tylko trzeba działać odważnie. Być może już niedługo przeczytasz w prasie reklamę o treści np. takiej: Nasze miasto samotnych rozwija się. Rośnie liczba domów samotnych dzieci, coraz więcej domów samotnych matek. Rośnie liczba samotnych serc, agencji towarzyskich dla samotnych czasowo i w ogóle, i telefonów dla samotnych w danej chwili. Zapisz się do naszego miasta! Wiemy, że jesteś samotny – i dobrze. Odkryj smak samotności! Nie daj się usidlić propagandzie oszołomów miłości na zawsze! Bądź sobą!”

 

"Francja i Zachód widziane oczami André Frossarda"- Fragment (str.116-117)

„André Frossard znany jest w Polsce z takich książek jak: „Credo”, „Spotkałem Boga”, „Nie lękajcie się – rozmowy z Janem Pawłem II”, „Istnieje inny świat” i „36 dowodów na istnienie diabła”. Podejmuje w nich istotne egzystencjalne problemy dzisiejszego niespokojnego człowieka i współczesnego skomplikowanego świata z pozycji chrześcijanina – katolika przekonanego o słuszności Ewangelii. Sam stał się wierzącym w Boga dopiero w wieku dwudziestu lat. Przedziwna historia. W jego rodzinnym domu nigdy o Bogu się nie mówiło. Jego ojciec był pierwszym sekretarzem Francuskiej Partii Komunistycznej, a dziadkowie wywodzili się ze środowiska żydowskiego i protestanckiego. Wielka przemiana dokonała się w nim nagle, jakby pod dotknięciem czyjejś cudownej ręki. Stało się to w jakiejś kaplicy w Paryżu, gdzie zaszedł, aby wywołać swojego przyjaciela.

Książkę Frossarda „36 dowodów na istnienie diabła” można uważać za swego rodzaju rozrachunek ze współczesna francuską i zachodnią rzeczywistością. Autor głównym bohaterem czyni szatana, który z zadowoleniem komentuje instytucje i wydarzenia współczesne, wykazuje, jak daleko pod jego wpływem świat odszedł od dobra, jak wszystko stało się absurdalne, jak dzisiejszy człowiek rozmija się z prawdą, fałsz nazywa mądrością nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Szatan może sobie pogratulować: człowiek przyjął jako normę postępowania subiektywizm i relatywizm, nie gorszy go zło, zło nie wywołuje sprzeciwu. Oto fragment Frossardowskiej krytyki społeczeństwa francuskiego w formie wyimaginowanych szatańskich zwierzeń:

„…W myśl nowej moralności, którą spreparowałem na wasz użytek, tylko winni są niewinni, skąd wynika, że niewinni są obarczeni winą i to tym cięższą im bardziej są bezbronni.

Ociągaliście się z wyciągnięciem końcowych wniosków z tego stanu rzeczy, ale w końcu się to stało: po raz pierwszy w dziejach waszego chrześcijańskiego kraju, zadekretowano onegdaj, że oto wolno już zbijać niewinnych, pod warunkiem, że jeszcze niezupełnie pojawili się na tym świecie. (…)

Od tego czasu, z pewnością już to zauważyliście, wszystko jest u was poronione:

- poroniony jest program społeczny;
- poronione są projekty rządowe;
- poronione porozumienie lewicy;
- poronione reformy i Europa;
- podobnie jak cała reszta.
Żyjecie pod reżymem upowszechnionego przerywania ciąży”.

 

"Cywilizacja śmierci podbija umysły ludzi Zachodu" - Fragment (str.123-128)

Według ankiety przeprowadzonej w roku 1993 przez European Value System Study Group 58% Holendrów, 41% Francuzów, 30 % Norwegów gotowych jest usprawiedliwić eutanazję (w Polsce 8%).

Cywilizacja śmierci podbija umysły ludzi Zachodu. Ale do tego musiało dojść. Jeżeli życie ogranicza się tylko do sfery zmysłowej, trudno spodziewać się lepszego końca niż śmierć z wyboru. Czyż św. Paweł nie pisze: A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę… (Ga 6,8)?

Kiedy już zdefiniowano prawa człowieka, prawa obywatela, prawa pracownika, prawa dziecka, kiedy zagwarantowano prawo do wolności, do pracy, do nauki, do wypoczynku, do wyboru kraju osiedlenia, prawo do zmiany płci, do seksu bez ograniczeń, do „szczęścia osobistego” kosztem żony i dzieci, do bycia „innym”, okazało się, że potrzebne jest jeszcze prawo do śmierci.

Czyż nie z miłości do życia definiowano te wszystkie poprzednie?

Pochwała życia i jednocześnie pochwała śmierci. W tym musi być jakiś błąd.

W większości przypadków eutanazja ma tylko pozornie na celu okazanie miłosierdzia choremu, w rzeczywistości chodzi o uwolnienie się od obowiązku okazywania miłosierdzia. Cierpienie jest problemem nie tylko chorego, dotyczy wielu osób wokół niego. To oni przede wszystkim pragną rozwiązania problemu. I nie łudźmy się, że eutanazja jest aktem dobrowolnym. Jeśli nawet jest, to nim nie pozostanie. Pojmowana jako miłosierdzie z natury rzeczy będzie dążyła do kryptanazji, czyli uśmiercania bez uzyskania zgody „zainteresowanego”. Bo czy jest miłosierdziem mówić komuś o konieczności podjęcia decyzji o własnej śmierci? Czyż nie jest łatwiej i dla chorego i dla lekarza załatwić całą sprawę „po cichu”? Po co wywoływać u chorego dodatkowe stresy? Jeśli naczelną regułą ma być ułatwianie sobie życia i ułatwianie go drugim, to wcześniej czy później stanie się regułą podejmowanie decyzji o eutanazji przez samego lekarza. Jest znamienne, że na 25.306 przypadków eutanazji dokonywanych rocznie w Holandii (19,4% ogólnej liczby zgonów) aż w tysiącu przypadkach uśmiercenia dokuje się bez wiedzy chorego. 59% ankietowanych lekarzy holenderskich uważa niedobrowolną eutanazję za dopuszczalną.

Nic dziwnego, że ludzie osoby niepełnosprawne, przewlekle chorzy i starzy w Holandii coraz bardziej obawiają się o swoje życie, często odmawiają leczenia szpitalnego, przyjmowania leków i unikają wizyt lekarskich.

Miliony ludzi Zachodu nie pojmują sensu życia, jeśli łączy się z nim cierpienie, segregują ludzi na godnych życia i niegodnych życia, analizując rachunki ekonomiczne wmawiają „nierentownym”, że mają „prawo do śmierci”.

Próbuje się stworzyć nową etykę, która by uzasadniała działalność komisji do spraw życia i śmierci. Należy tutaj wspomnieć australijskiego filozofa Petera Singera, autora wydanej w Cambridge w roku 1979 książki pt. „Practical ethics”, która odbiła się szerokim echem w całej Europie Zachodniej i jakkolwiek na ogół wzbudziła sprzeciw, znalazła też zwolenników. Według nich lekarz względnie grupa ekspertów (komisja) rozważając możliwość eutanazji powinna kierować się wyłącznie korzyścią, jaką z faktu śmierci mogą odnieść zainteresowani, z chorym oczywiście na pierwszym miejscu, ale pod warunkiem, że jest świadomy. Na decyzję o przerwaniu leczenia lub zaaplikowaniu śmiertelnego zastrzyku wpływają według nich zasadniczo trzy elementy: wiedza, technika i ekonomia. Jeśli „wiedza” nie rokuje choremu wyzdrowienia, „technika” to potwierdza, „ekonomia” nie może zrobić nic innego, jak spisać go na straty i jak najszybciej zamknąć bilans: trzymanie „straceńca” przy życiu jest według Singera wprost nieetyczne.

Z księdzem Eugeniuszem Dutkiewiczem ze Zgromadzenia Księży Pallottynów (SAC) w Gdańsku udaje mi się skontaktować telefonicznie dopiero po kilku dniach wydzwaniania. Ciągle jest w drodze, albo gdzieś na dyżurze. Postanowiłem porozmawiać z nim na temat eutanazji, cierpienia i umierania, bo kto może na ten temat więcej powiedzieć od człowieka, który z cierpieniem i śmiecią spotyka się niemal codziennie.

Ks. Eugeniusz poświęcił się całkowicie opiece nad chorymi na raka w stanie terminalnym. W roku 1984 w sposób nieformalny i na pól legalnie (stan wojenny) założył w Gdańsku Hospicjum – [pierwsze w Polsce, które dzisiaj jest już uznana przez władze instytucją włączoną w państwową strukturę organizacyjną służby zdrowia. Zespół Hospicjum liczy 80 osób. W mijającym roku 1994 pod opieką zespołu znajdowało się tysiąc chorych. Siedemdziesiąt procent wszystkich zmarłych w domu w tym roku w Gdańsku było pod opieką członków Hospicjum. Obecnie działa w Polsce około 90 tego rodzaju ośrodków, co jest w dużej mierze zasługą inspirującej i propagatorskiej działalności ks. Eugeniusza. Przyglądając mu się, trudno mi uwierzyć, że ten czterdziestotrzyletni mężczyzna o delikatnych, szlachetnych rysach, o sposobie bycia zdradzającym wrodzoną nieśmiałość, mógł dokonac tak wielkiego dzieła.

- Zanim przejdę do istoty sprawy, powiedz kilka słów na temat Hospicjum. Co to jest?

- Hospicjum to zespół ludzi, to forma opieki lekarskiej i duchowej, to wreszcie pewna filozofia. Celem Hospicjum jest opieka nad chorym w terminalnym okresie choroby nowotworowej i łagodzenie jego cierpień, ale w taki sposób, aby przy zdehumanizowanej i depersonalizowanej medycynie przywrócić mu jednocześnie jego godność, którą nie trzeba mylić z komfortem. Czymś bardzo ważnym w tej opiece jest współpraca zespołu: lekarza, pielęgniarki, osoby duchowej i wolontariusza z rodziną chorego. Zadaniem Hospicjum jest przygotowanie do śmierci nie tylko chorego, lecz także jego rodziny.

Hospicjum to dzisiaj już ruch między narodowy oparty na bazie nowej gałęzi medycyny, tzw. medycyny objawowej, albo inaczej paliatywnej. Formy opieki hospicyjnej w zależności od kultury kraju i cywilizacji są dwojakie: opieka na oddziale szpitalnym lub opieka w domu rodzinnym. W Gdańsku i w ogóle w Polsce jest to przede wszystkim opieka w domu. Dom rodzinny jest dla umierającego środowiskiem najbardziej przyjaznym.

- Powiedziałeś „ w zależności od kultury”. Czy kultura jest w tym wypadku ważniejsza od warunków ekonomicznych?

- Tak. Warunki ekonomiczne chorego i jego rodziny są w tym wypadku czymś drugorzędnym. Jeśli nie ma kultury życia rodzinnego, więzi pokoleń, to zamiast serca ofiaruje się choremu instytucję.

- Dlaczego nazywacie się „Hospicjum”?

- „Hospitium” znaczy w języku łacińskim „gościnne przyjęcie, gospoda, szpital, miejsce odpoczynku”. Nazwa ta dobrze oddaje filozofię naszej działalności. Polega ona bowiem nie tylko na pomocy lekarskiej, lecz na towarzyszeniu choremu, dźwiganiu z nim razem jego brzemienia, jego krzyża. Znasz słowa św. Pawła: jedni drugich brzemiona noście. Nie przychodzimy do chorego tylko z jakąś posługą, ja np. nie przychodzę jako specjalista od życia wiecznego, przychodzimy do niego z naszym sercem i dajemy mu w nim gościnę. Hospicjum to przyjęcie do serca.

Chory umierający odczuwa bezbłędnie, czy stoisz pod jego krzyżem, czy tylko patrzysz z daleka na jego krzyż. Tak jak na Golgocie: niewielu stało pod krzyżem, tłum stał z daleka.

- A zatem Twoje zadanie jako duchownego polega tylko na biernym towarzyszeniu choremu?

- To by było za mało. Moim zadaniem jest pomóc mu zrozumieć, że on razem z Chrystusem dokonuje odkupienia świata. Św. Paweł Apostoł mówi o sobie: Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Ga 1,24). Chory poprzez cierpienie jest w sposób szczególny wszczepiony w Chrystusa cierpiącego. Jeśli sobie to uświadomi, odkryje sens własnego cierpienia i jednocześnie potrafi zwalczyć lęk przed zbliżającą się nieuchronnie śmiercią, jak również ból. Byłem w ciągu dziesięciu lat istnienia Hospicjum przy tysiącach umierających i wprost widziałem, jak wiara w zjednoczenie z Chrystusem umierającym na krzyżu zamienia grozę śmierci w tęsknotę za jeszcze większym zjednoczeniem z Chrystusem w innym świecie. Poczucie unicestwienie to największa tragedia człowieka w ostatnich godzinach jego życia. Wiara w zbawcza moc krzyża Chrystusowego eliminuje to poczucie. Nawet powiem więcej: uświadomienie sobie sensu cierpienia, czyli przyjęcia go „w Chrystusie”, pozwala umierającemu jakby doświadczyć Boga, Jego bliskości.

- W jaki sposób pomagasz odkryć choremu w stanie terminalnym sens cierpienia?

- Nie trzeba wiele słów. Bliskość śmierci poszerza horyzonty świata duchowego. Chory staje się bardzo wrażliwy na to, co duchowe, co Boże; im bardziej ciało odmawia mu posłuszeństwa, tym bardziej „otwiera się” na działanie ducha. Zauważyłem, że dla umierających było pomocą już samo to, że się przy nich modliłem, choćby tylko w myśli. Wyczuwali taką modlitwę. Było pomocą to, że czytałem przy nich Pismo Święte, choćby nawet po cichu. Drogą do odkrywania sensu cierpienia jest w ogóle wszystko, co czynisz choremu, jeśli to wypływa z poczucia solidarności z nim i z twojej głębokiej wiary w zbawczą moc krzyża. W którymś z Psalmów czytamy : Głębia przyzywa głębię. Głębia duchowa człowieka cierpiącego, człowieka w obliczu śmierci, przyzywa twoją głębię. Nie trzeba dużo słów, aby się zrozumieć.

- Z tego, co mówisz, można wnioskować, że udaje ci się pomóc choremu w zrozumieniu sensu cierpienia.

- Generalnie, udaje się. My, Polacy, tkwimy w kulturze sacrum, ocieramy się o świątyni, są nam znane rytuały religijne życia rodzinnego. Nawet pozorni agnostycy na progu wieczności z łatwością odnajdują w skarbcu swoich doświadczeń i idei ostateczną prawdę o sobie samym – prawdę, że należą do Boga.

- Zdarzyło się chyba, że zapraszano cię do człowieka śmiertelnie chorego nie wierzącego w Boga. Jaka wówczas była Twoja rola?

- Chory umierający nie pyta się, czy jestem księdzem, pyta się, jaki jest stan mojego ducha, ile w nim jest pokoju, dobroci i umiłowania bliźniego. Jeśli nie będzie we mnie tych wartości, nie będę mu potrzebny.

- A teraz pytanie, z którym właściwie przyjechałem: Czy zdarzyło Ci się, aby chory w stanie terminalnym, bez nadziei wyleczenia, prosił Cię o eutanazję, albo o pomoc w samobójstwie?

- Nigdy. Kto zaczyna rozumieć sens cierpienia w Chrystusie, nie dopuszcza myśli o eutanazji. Człowiek pragnie umrzeć, kiedy nie może sobie poradzić z bólem fizycznym lub duchowym, albo z wielkim wewnętrznym napięciem, jakie łączy się z oczekiwaniem śmierci. Duchowe zjednoczenie z Chrystusem - powtarzam, co już powiedziałem wcześniej – eliminuje grozę śmierci, nie ma już śmierci, jest przygarnięcie człowieka przez Boga, schowanie się człowieka w ramionach Boga.

 Niedawno temu z lekarzem i pielęgniarką byłem przy agonii młodej kobiety, która chorowała dziewięć lat. Była to osoba bardzo religijna. Dziewięć lat dojrzewała do wieczności o coraz ściślejszego zjednoczenia z Bogiem. Mieliśmy wszyscy to samo doświadczenie: to nie była śmierć, to było przeistaczanie się w światło. Uśmiech, blask oczu, blask całej twarzy… Jestem daleki od egzaltacji. Wszyscy byliśmy świadomi, że dotykamy skrawka nieba.

- Dlaczego medycyny paliatywnej – rozumiem opiekuńczej – nie stosuje się na większą skalę?

- Wynika to być może z mentalności kultu człowieka sukcesu. Jeżeli lekarz nie rokuje wyzdrowienia, to znaczy, że nie potrafił wyleczyć – doznał porażki. Jeśli więc doznał porażki, odsuwa się od chorego. Inna przyczyna – brak rozumienia dla sfery duchowej człowieka i niedojrzałość duchowa. Żeby towarzyszyć choremu, trzeba posiadać głęboką duchowość.”

 

 

 

ks. dr hab. Andrzej Kowalczyk

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
90 0.06463885307312