O kursie Filipa dowiedziałam się w kościele i postanowiłam z mężem wziąć w nim udział. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, czym jest ten kurs. Kojarzył nam się z możliwością duchowego rozwoju. Byliśmy dobrze nastawieni, a mimo wszystko przetrwaliśmy tylko jeden wieczór. Katechezy były głoszone w kościele, uczestnicy siedzieli w ławkach, nie mieli ze sobą kontaktu. Poza tym miałam wrażenie, że ekipa stanowiła grupę zamkniętą, samowystarczalną. Ktoś wygłaszał jakiś tekst, ale to do mnie nie trafiało. W dodatku źle działało nagłośnienie. Zespół muzyczny nie potrafił uczestników zagarnąć śpiewem.
To złe doświadczenie spowodowało, że kiedy ks. Kowalczyk zachęcał mnie do udziału w kursie organizowanym przez wspólnotę Marana Tha, przez długi czas nie chciałam się zgodzić pomimo tego, że wielu moich znajomych wybierało się na kurs. Nie wiem, jak to się stało, ale kiedy termin kursu się zbliżył, nagle zdecydowałam się pójść. Tym razem odbywał się on w szkole. Było bardzo wielu uczestników, a ja otoczona byłam gronem przyjaciół. Od początku była inna atmosfera. Czuliśmy się oczekiwani, a między uczestnikami szybko wytworzył się rodzaj jakiejś duchowej więzi. Nie miałam trudności w słuchaniu głoszonych katechez, trafiały do mnie, świadectwa poruszały mnie. Coraz żywiej włączałam się w śpiew i modlitwę.
Kiedy nadszedł dzień modlitwy o wylanie Ducha Świętego, miałam pełne poczucie bezpieczeństwa. Całą siłą woli starałam się otworzyć na działanie Ducha Świętego. Jednak byłam pewna, że nie może mi się przydarzyć zaśnięcie w Duchu Święty, ponieważ moja struktura psychiczno-emocjonalna wyklucza to. Sądziłam, że zasnąć w Duchu Świętym może tylko osoba bardzo pobudliwa, ulegająca emocjom i nastrojom. Kiedy więc zasnęłam w Duchu Świętym, było to dla mnie potężnym znakiem. Doświadczyłam działania Boga.
Stało się to wbrew moim oczekiwaniom, ale w żaden sposób nie łamało mojej woli. Uczucie wszechogarniającego pokoju towarzyszyło mi jeszcze przez wiele godzin. Widziałam świat jakby Bożymi oczami, uporządkowany, pełen harmonii. W ludziach postrzegałam coś, co czyniło ich pięknymi i godnymi miłości. Po powrocie z kursu do końca dnia śpiewałam na okrągło: „Bo góry mogą ustąpić…”