Nawrócona numerolog

ŚWIADECTWO JADWIGI

Latem 1981 roku razem z siostrami wywoływałam duchy. Na początku nie chciałam przyłożyć ręki do talerzyka. Bałam się! Jednak potem zwyciężyła ciekawość. Później już samodzielnie urządzałam seanse. Cieszyłam się, że talerzyk tak dobrze "chodzi". Po jakimś czasie zauważyłam, że ta zabawa bardzo mnie wyczerpuje. Pojawiły się bóle głowy, nerwowość i nieuzasadnione rozdrażnienie. Postanowiłam z tym skończyć. Plansze i talerzyk wyrzuciłam do śmietnika. Jakiś czas później różni znajomi zaczęli mi znosić adresy bioenergoterapeutów sugerując, że oni uzdrowią moje dziecko. Jeden z uzdrawiaczy przyjmował w kościele. Pomyślałam, że warto aby córka skorzysta z jego usług. Po zabiegu zostało uzdrowione ucho, inne dolegliwości pozostały. Wobec tego zaczęłam z dzieckiem jeździć po Polsce do różnych cudotwórców. Każdy z nich obiecywał wyleczenie. Niestety tak się nie stało. Dlatego też pomyślałam, że jako matka sama będę ją uzdrawiać. W tym celu wstąpiłam do akademii życia, której założycielką była Lucyna Winnicka, znana aktorka i podróżniczka. Tam rozpoczęłam kursy: pozytywnego myślenia, relaksu, polarity i akupresury oraz medytacji o nazwie doskonalenie umysłu wg Silvy. Na kursie medytacji wizualizowałam córkę jako całkowicie zdrową. I wtedy w swojej wizji zobaczyłam papieża Jana Pawła II. - Co to może znaczyć? spytałam trenera. - Teraz wiesz, co robić odpowiedział. Kieruj się otrzymaną wskazówką. Dalej medytuj i rozwijaj się duchowo. Jesteś na dobrej drodze. Ja nie zrozumiałam tego znaku i dalej brnęłam drogą okultyzmu nie zdając sobie sprawy, co czynię.

W tym czasie nie chodziłam już do kościoła. Nabyte umiejętności nie pomagały córce a poza tym zauważyłam, że większość mistrzów z duchowością nie ma nic wspólnego i że te kursy są dla nich dochodowym biznesem. Odłączyłam się od nich. Po niedługim czasie wstąpiłam do koła radiestetów. Zapisałam się na kurs posługiwania się i leczenia wahadłem. Przyrząd w moich rękach poruszał się jak oszalały. Czułam się wyróżniona i utalentowana. Miałam ponoć dobre wyniki. Dość szybko fascynacja wahadłem minęła, ponieważ doszłam do wniosku, że odpowiedź znam wcześniej niż wahadło pokaże. Efektów leczniczych też nie zauważyłam. Nadal byłam odwrócona od Boga, nie chodziłam do kościoła. Zdjęłam też ze ściany krzyż, bo na jakimś spotkaniu dowiedziałam się, że niesie nieszczęścia, powoduje trudności i pomnaża niepowodzenia. Krzyżyk wieszałam tylko na kolędę. Potem lądował na dnie szuflady. Jego miejsce zajął posążek Buddy. Zaczęłam wierzyć w reinkarnację. Nauczyłam się wróżenia z kart, sporządzania horoskopów astrologicznych i numerologicznych, znaczenia run, zdejmowania uroków jajkiem. Poznałam też feng-shui. Nigdy nie miałam problemu z nauczeniem się czegoś nowego (posiadam łatwość przyswajania wiedzy). Nadal nie kojarzyłam tego ze złym duchem. Myślałam, że pomagam ludziom i to jest dobre, że tak trzeba.

Co jakiś czas bywałam w oliwskiej katedrze. Chodziłam tam "naładować akumulatory". Za ołtarzem miało być miejsce mocy. Znakiem rozpoznawczym był wiszący na ścianie obraz Jezu, ufam Tobie. Stojąc przed obrazem zawsze modliłam się. Lubiłam to miejsce. Ogarniał mnie tam błogi spokój, czułam ciszę wewnętrzną i jednocześnie nieuzasadnioną radość. Potem przychodziłam nie dla miejsca mocy, lecz aby spotkać się z Jezusem. Odnosiłam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć, przekazać. Nigdy jednak żadnego głosu nie usłyszałam. Potem pragnęłam coraz bardziej tych spotkań. Wtedy nie znałam historii ani przesłania obrazu. Nie znałam też koronki do Bożego Miłosierdzia. Odmawiałam tylko znane mi modlitwy. Najczęściej Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. Potem pragnęłam na co dzień obcować z Jezusem Miłosiernym i dlatego kupiłam sobie małe obrazki. Na ksero odbiłam powiększenie i oprawiłam w ramki. Obrazek zawiesiłam na ścianie. Cieszyłam się jak dziecko. Potem nadszedł czas, w którym błyskawicznie zaczęłam robić karierę. Zainteresowała się mną prasa, radio, telewizja. Bardzo szybko stałam się kimś znanym. Dzwonili do mnie ludzie z całej Polski oraz z zagranicy. Nie umiałam się cieszyć popularnością, przeszkadzała mi w życiu prywatnym. Poza tym zauważyłam, że ci ludzie traktują mnie jakbym była jakimś guru, albo ostateczną wyrocznią. Swój los składali w moje ręce oczekując sposobu rozwiązania wszystkich ich kłopotów. A ja przecież nie miałam patentu na mądrość. Byłam zapraszana na targi ezoteryczne. Źle tam się czułam, nie chciałam przyjmować klientów, bo ci ludzie ślepo wierzyli we wszystko, co usłyszeli o sobie. Uważałam, że każdy ma własną wolę i nie może uzależniać się od wróżb. Zgadzałam się na wykłady. Jednak robiłam to niechętnie.

Teraz po latach przypuszczam, że to nie było zgodne z moim sumieniem i dlatego nie wykazywałam entuzjazmu. Może Bóg pozwolił mi poznać tą wiedzę po to, aby po nawróceniu umieć wyjaśnić okultystom, że to wszystko pochodzi od złych duchów. Moją wiedzę zaczęli wykorzystywać dziennikarze. Prosili o pomoc w napisaniu artykułów. Moje teksty podobały się. Potem otrzymywałam propozycje samodzielnego pisania artykułów. Udzielałam też numerologicznych porad (odpowiadałam na listy) w gazecie ezoterycznej i sporządzałam horoskopy. Opisywałam ludzi zajmujących się wróżeniem, uzdrawianiem, radiestezją, homeopatią, irydologią, spirytyzmem itp. W takich okolicznościach stałam się dziennikarzem (nie studiowałam dziennikarstwa). Tej pracy nie traktowałam poważnie. Była źródłem dochodu.

Już wtedy coraz częściej wydawało mi się, że ta cała wiedza nie pokrywa się z prawdą i wcale nie służy dla dobra ludzi. Nigdy nie poddałam się żadnym inicjacjom, nie pozwalałam sobie wróżyć i dotykać się bioenergoterapeutom. Nie znam powodu. Nie chciałam i już. Córki też już nie leczyłam u znachorów. Doszłam do wniosku, że nikt nie może jej pomóc, że ona ma być taka, jaka jest. Zaczęłam się wycofywać z tej branży. Przestałam bywać na targach. Odsunęłam się od dawnych znajomych zafascynowanych ezoteryką. Nie umiałam już z nimi rozmawiać tak jak kiedyś. Nudziły mnie takie spotkania, albo wyzwalały dosłownie wściekłość. Sporadycznie wykonywałam horoskopy dla pieniędzy. Jednak nadal pisałam artykuły promujące okultystów. Nie wierzyłam w prawdziwość ich wypowiedzi, bo sama doświadczyłam, że takie działania nie mają sensu. Nadal nie chodziłam do kościoła.

W grudniu 2001 roku (20 lat po odwróceniu się od Boga) wstąpiła we mnie jakaś „siła”. Bez powodu (nie wiem, co mną kierowało) wyrzuciłam z domu okultystyczne książki, posążek Buddy, remedia feng-shui, wahadła, karty, amulety, talizmany. Poczułam wielką ulgę. Miałam wrażenie, że zrobiłam coś dobrego, pożytecznego. Myślę, że dobry Bóg nie mógł już znieść mojej głupoty, miał wobec mnie inne plany. Ja byłam głucha na Jego napomnienia, więc może rozkazał mojemu Aniołowi Stróżowi, aby zrobił ze mną porządek. I nagle okultyzm zamieniłam na anioły. Postanowiłam napisać o nich książkę. Pragnęłam ludziom przypomnieć, że mają niewidzialnego przyjaciela, do którego zawsze mogą zwrócić się o pomoc. Chciałam, aby moje anioły zastąpiły ludziom wiedzę wywodzącą się z ruchu new age. Miało być dobrze a wyszło źle. Zły duch okultyzmu był silniejszy ode mnie. Uległam pokusie i podałam opisy wróżebne i reinkarnacyjne. Teraz tego bardzo żałuję. Jest mi przykro, że przysłużyłam się upadłym aniołom, które działają na szkodę ludzi.

Przebudzenie nastąpiło w czasie czytania książki katolickiej. Z jej lektury dowiedziałam się, że pod pozorem dobra uczyniłam wiele zła. Robiłam to nieświadomie, co wcale nie pomniejsza mojej winy. Zrozumiałam, że jeśli chcę pojednać się z Panem Bogiem to w pierwszej kolejności potrzebuję spowiedzi generalnej. Do niej przygotowywałam się aż osiem miesięcy. Przez cały czas prosiłam Matkę Bożą o łaskę spowiedzi. Moja prośba została wysłuchana i w październiku 2002 wyspowiadałam się. W chwili wyznawania grzechu okultyzmu głos mój zaczął się dławić i nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Kapłan w tym czasie zaczął do mnie przemawiać spokojnie i mądrze. Chyba wiedział, że bardzo potrzebuję wsparcia. To mnie uspokoiło i mogłam wyznać wszystkie swoje winy. Po rozgrzeszeniu wysłuchałam jeszcze porady duchowej. - Jezus cię kocha na zakończenie powiedział duszpasterz. Tych słów nigdy nie zapomnę. I uczepiłam się ich jak tonący brzytwy.

Regularnie zaczęłam czytać prasę i książki katolickie. Dzięki nim zaczęłam poznawać prawdę o Bogu. Codzienna Eucharystia wzmacniała moją duszę. Postanowiłam się całkowicie odciąć od okultyzmu, ale ciągle czułam się jakbym była pociągana za sznurek. Raz w jedną, raz w drugą stronę. Byłam słaba i ulegałam pokusom. Mówiłam sobie, że to już ostatni raz. W końcu zdecydowałam, że nie mogę spowiedzi traktować jak wody i mydła. Zabrudzę się, to się umyję. Woda i mydło umyje brudne ciało, ale nie umyje duszy. Dużo czasu spędzałam na modlitwie wierząc, że to mi pozwoli uwolnić się od popełniania grzechu. Im więcej się modliłam tym więcej ludzi zwracało się do mnie w różnych sprawach. Nie chciałam tego już robić, bo wiedziałam, że jest złe, ale nie umiałam się bronić.

I wtedy właśnie (styczeń 2003) po raz pierwszy dowiedziałam się, że raz w miesiącu w sopockim kościele p.w. św. Michała Archanioła odbywa się msza z modlitwą o uzdrowienie. - Można prosić o różne rzeczy: zdrowie, pracę tłumaczyła znajoma. Pomyślałam, że poproszę o uwolnienie od energii ezoterycznych. Jak postanowiłam tak też uczyniłam. Przy ołtarzu stał ksiądz i animatorzy. Ja wybrałam księdza, bo ludziom świeckim nie umiałam wtedy zaufać. Zdziwiło mnie, że ksiądz ze spokojem wysłuchał mojej prośby i zaprosił na indywidualne spotkanie do poradni rodzinnej w Oliwie. Ja jednak nalegałam, że potrzebuję pomocy już teraz, natychmiast. Ksiądz zaczął się modlić, a ja całkowicie zatraciłam świadomość. Nic nie pamiętam. Po modlitwie czułam okropne mdłości, było mi słabo, byłam oszołomiona. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Mimo dokuczliwości odniosłam wrażenie, że wszystko będzie dobrze. Od znajomej dowiedziałam się, że modlił się nade mną ks. prof. Andrzej Kowalczyk, egzorcysta.

Od lutego 2003 roku zaczęłam przyjeżdżać na indywidualne modlitwy, które trwają do dziś (czerwiec 2003). Poprawia się moje samopoczucie, odzyskuję spokój wewnętrzny, zaczynam znowu mocno stąpać po ziemi. A co najważniejsze, to wstąpiłam na drogę nawrócenia. Zaprosiłam Pana Jezusa do mojego życia. Przy Nim czuję się bezpieczna. Do połowy maja zły duch dokuczał mi na różne sposoby:

  • przeszkadzał w modlitwie,
  • sprowadzał brzydkie sny erotyczne z udziałem księży, których znam. To spowodowało, że przez kilka dni nie chodziłam do kościoła
  • kusił obsesyjnym apetytem na alkohol. Nie mogłam normalnie funkcjonować, ciągle prześladowała mnie ta myśl
  • wypominał stare grzechy, nakazywał bezustanne ich rozpamiętywanie
  • wprowadzał straszne poczucie winy, że komuś odmówiłam np. wykonania horoskopu
  • w nocy budziłam się z uczuciem, że coś mnie dusi, albo nakłuwa moje ciało.

Bywały też inne lęki. Mdłości w otoczeniu niektórych osób lub przykry od nich zapach. Zdenerwowanie przed Komunią świętą lub zimno po jej przyjęciu. W marcu brałam udział w rekolekcjach Filipa. One wskazały mi drogę do Jezusa, który jest moim Panem. I zrozumiałam czym jest prawdziwa wiara oraz jak żyć powinien katolik. Przykazania Boże są dla mnie drogowskazem a nie nakazami. Nauczyłam się też modlitwy wypływającej z głębi serca. 

Jadwiga

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
92 0.0660240650177