Przez dwadzieścia lat byłam uzależniona od wróżbiarstwa. Będąc nastolatką uwierzyłam w prawdziwość horoskopów. Byłam przekonana, że wszystko jest zdeterminowane, dobro i złe skłonności człowieka, usposobienie, stan zdrowia, a także jego przyszłe losy
Horoskopy układane na kolejne lata napawały mnie lękiem lub nadzieją nie pozostawiając miejsca na ufność Panu Bogu. Znak Zodiaku decydował o tym, czy z sympatią patrzyłam na nowo poznawane osoby. Wierzyłam w to, co przepowiadały wróżki, a dziesięć lat temu sięgnęłam po karty tarota usiłując poznać przyszłość swoją i bliskich. Uważałam, że pomagają mi w podejmowaniu codziennych decyzji i często z nich korzystałam. Wprawdzie mówiono mi o niebezpieczeństwach związanych z magią, ale ignorowałam te napomnienia.
Dopiero kontakt ze wspólnotą Odnowy w Duchu Świętym (Marana Tha) i modlitwa jej członków w mojej intencji spowodowała przełom w moim życiu. Zrozumiałam, że wiedzę nadprzyrodzoną ma tylko Pan Bóg i szatan. Pismo Święte potępia magię, a więc wszelkie formy odkrywania przyszłość mają związek ze złymi duchami. Wprawdzie Pan Bóg może objawić przyszłość wybranym osobom (np. prorokom), ale generalnie tego typu ciekawość jest sprzeczna z czcią oddawaną Panu Bogu, bo On oczekuje od nas ufnego zawierzenia Jemu naszego życia. Szczególnie poruszył mnie cytat z Pisma Świętego umieszczony na ulotce wspólnoty Marana Tha: "Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowo Moje w was, proście o cokolwiek chcecie, a to wam się stanie". Podarłam i wyrzuciłam karty tarota, zarzuciłam wszystkie dotychczasowe praktyki i po raz pierwszy w życiu wyspowiadałam się ze swojego zniewolenia. Wcześniej przystępowałam do Komunii świętej, bo nie uważałam tego za zło. Zaczęłam przychodzić na wtorkowe Msze św. do kościoła św. Jakuba w Oliwie. Zauważyłam, że członkowie wspólnoty są bardzo życzliwi, bezinteresowni i potrafią wspaniale się modlić. Odkryłam, że Msza św. może być prawdziwym spotkaniem z Jezusem Chrystusem. Wcześniej Msza św. wydawała mi się zbyt długa, nużąca, pozbawiona sensu, postrzegałam ją jedynie jako konieczną ofiarę. Teraz zaczęłam czuć potrzebę codziennej choćby krótkiej modlitwy. Podczas Mszy św. wtorkowej otrzymałam dar łez (wcześniej nigdy nie byłam na Mszy św. w dniu powszednim!). Płakałam, bo czułam się szczęśliwa, wreszcie osiągnęłam upragniony spokój, było to uczucie, do którego tęskniłam całe życie. Któregoś razu, podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu, monstrancja lśniła w niezwykły sposób. Sądziłam, że to zasługa oświetlenia, ale nigdy potem nie był to już tak urzekający widok. Towarzyszyło temu wielkie wzruszenie, ukojenie, a także uczucie przebaczenia, pojednania, takiej wielkiej życzliwości do znanych mi osób, jakiej nigdy wcześniej nie doznałam. Dwa miesiące później zauważyłam, że przeszkadzają mi przekleństwa, które kiedyś były na porządku dziennym, że stałam się cierpliwsza, znacznie rzadziej ogarnia mnie gniew czy rozdrażnienia. Własna wygoda przestała być dla mnie najważniejsza. Nie czuję lęku przed przyszłością, polecam panu Bogu wszystkie sprawy i dzięki temu łatwiej radzę sobie ze stresującymi sytuacjami. Nie pytam nikogo o znak Zodiaku i nie przypinam charakterologicznej etykietki. Chwała Panu!