Mam 39 lat., jestem żonaty, mam trójkę dzieci. W r. 2001 podczas Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie, która jest odprawiana w każdy ostatni piątek miesiąca w kościele św. Michała w Sopocie, zostałem uzdrowiony przez Jezusa.
Od kilku lat pogłębiała się we mnie depresja, stałem się nerwowy, nieznośny dla otoczenia, źle nastawiony do wszystkich. Byłem niezadowolony z życia, przygnębiony. W sumie życie straciło dla mnie sens, chociaż finansowo nie było źle, ale nie potrafiłem cieszyć się. W głębi serca czułem, że czegoś mi brakuje. Zaczęły nawet pojawiać się myśli samobójcze. Gdzieś zauważyłem bilboard z informacją, że wcześnie leczona depresja jest łatwiejsza do wyleczenia. Postanowiłem pójść do lekarza psychiatry. Psychiatra trochę mnie pocieszył, powiedział, że bardzo dużo młodych i starszych osób ma takie same problemy jak ja, przepisał mi jakieś leki i polecił przyjść ponownie. Zacząłem zażywać te leki i poczułem poprawę. Chodziłem jak robot. O godz. 20:00 kładłem się spać i spałem spokojnie, a wcześniej budziłem się o godz. 2:30 i już nie mogłem zasnąć, tak że rano wstawałem zmęczony i zły. Moja poprawa trwała jakieś 9 dni. Powróciło zdenerwowanie, ponieważ przez te leki stałem się powolny i ślamazarny, wszystko wypadało mi z rąk. Lekarz dał mi nowe leki, lecz te nie działały. Potem wróciłem do poprzednich leków. Raz było lepiej, to znowuż gorzej. Tak minęły dwa lata. W końcu pogodziłem się z tym, że się nie wyleczę, ale niestety powróciły myśli samobójcze. Przy życiu trzymały mnie tylko obowiązki wobec żony i dzieci.
Aż pewnego dnia spotkałem kolegę, który miał podobne problemy. Powiedział mi, że został uzdrowiony w wyniku modlitwy. Jego opowiadanie o tym wydarzeniu dziwnie mocno na mnie podziałało. Dotąd byłem katolikiem wierzącym, ale nie praktykującym.
Postanowiłem też poddać się takiej modlitwie. Wcześniej poszedłem do spowiedzi po jakichś ośmiu latach. Była to długa, szczera spowiedź i poczułem niesamowitą ulgę. Ksiądz się nade mną pomodlił i polecił mi wziąć udział we Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie. Pojechałem na tą Mszę, ale niczego szczególnego nie przeżyłem. Dopiero po trzech dniach zorientowałem się, że coś się zmieniło: przestałem się budzić w środku nocy, różne drobne niepowodzenia przestały mnie doprowadzać do furii, byłem spokojny, zniknęły brudne myśli, nabrałem optymizmu, mogłem się skupić na tym, co robię, powróciła radość życia. Jedynym zmartwieniem była myśl, kiedy to dobre samopoczucie przeminie. Ale nie minęło aż do dzisiaj (to już jest sześć lat).
Muszę dodać, że po uzdrowieniu zaczęła mnie pociągać Msza św., modlitwa. Zacząłem uczęszczać na katechizację dla dorosłych prowadzoną przez wspólnotę Marana-Tha w Oliwie, wziąłem udział w rekolekcjach weekendowych Marana-Tha (nawet kilka razy). Nauczyłem się brać do ręki Pismo Święte i w nim szukać porady w różnych trudnych sprawach. Przekonałem się, że życie z Bogiem jest łatwiejsze, właściwie tylko z Jezusem w sercu można być szczęśliwym.