CHARYZMAT UZDRAWIANIA

Według Jezusa uzdrowienia, których dokonywał świadczyły o przyjściu królestwa Bożego i potwierdzały Jego mesjańską godność. Na pytanie uczniów Jana Chrzciciela Czy Ty jesteś, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? (Mt 11,3), Jezus wskazuje na uzdrowienia, których właśnie dokonał: Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia… (Mt 11,4). Jezus nie tylko sam uzdrawiał, ale również apostołom polecił uzdrawiać: Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! (Mt 10,8). Głoszeniu Ewangelii miało towarzyszyć uzdrawianie z chorób ciała i duszy. Daru uzdrawiania Jezus udziela nie tylko apostołom, także tym, którzy później w Niego uwierzą. Przed swoim wniebowstąpieniem Jezus mówi: Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą , i ci odzyskają zdrowie (Mk 16,17-18). Uzdrawianie Jezus nazywa tutaj „znakiem”.

List św. Jakuba Apostoła jest świadectwem, że w gminie jerozolimskiej wierzono w moc uzdrawiającą sakramentu namaszczenia chorych: Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśli by popełnił grzechy, będą mu odpuszczone (Jk 5,14-15).

Św. Paweł Apostoł ma na swojej liście charyzmatów również dar uzdrawiania: …innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania w jednym Duchu… (1 Kor 12,9).

W pierwotnym Kościele uzdrawianie chorych poprzez modlitwę wstawienniczą nie było rzadkością. Św. Ireneusz biskup Lyonu z przełomu drugiego i trzeciego wieku w dziełku „Adversus haereses” II, 32,4 tak pisze: „Prawdziwi uczniowie Jego, którzy od Niego otrzymali łaskę, pełnią w imię jego dla dobra reszty ludzi takie dziwy, do jakich każdy z nich dar odebrał. Otóż jedni wypędzaj demony rzeczywiście i prawdziwie, tak że często ludzie, uwolnieni od złych duchów, wiarę przyjmują i wstępują do Kościoła. Inni znowu znają przyszłość, mają widzenia i mówią proroctwa. Inni zaś przez wkładanie rąk leczą chorych i zdrowie im przywracają, a nawet, jak się powiedziało, i umarli już powstali i żyli z nami przez wiele lat.”

Wielu zaprzecza możliwości objawienia się tego daru dzisiaj, ponieważ nigdy nie byli świadkami cudownego uzdrowienia, i ponieważ sami nie mieli na tyle mocnej wiary, aby modlić się o takie uzdrowienie. Zresztą bywa i tak, że oczywistą uzdrowicielską ingerencję Boga odrzuca się jako niemożliwą, po prostu oczywistego faktu nie przyjmuje się do wiadomości. Znam co najmniej kilka przypadków, kiedy lekarz nie zgodził się uznać cudownego uzdrowienia z choroby, którą sam wcześniej określał jako nieuleczalną. W pewnym przypadku lekarz uznał za błędne dwukrotne udokumentowane analizy lekarskie wskazujące na chorobę nieuleczalną i już w stanie terminalnym, kiedy pacjent został całkowicie uzdrowiony.

Dlaczego Jezus, który dwa tysiące lat temu uzdrawiał z wszelkich chorób, dzisiaj nie mógłby uzdrawiać? Przecież nie zostawił nas na ziemi samych, powiedział: a oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28,20). A poza tym, jak już wspomnieliśmy, Jezus powiedział, że Jego uczniowie będą uzdrawiać.

Charyzmat uzdrawiania objawia się grupach modlitewnych w czasie modlitwy o uzdrowienie i jest jednym z charakterystycznych elementów Odnowy w Duchu Świętym. Często łączy się ona z nałożeniem rąk. Tak niekiedy uzdrawiał Jezus. Ewangelista Marek pisze o Jezusie: Znowu opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę (Mk 7,31-32). Jezus mówi o nakładaniu rąk przed swoim wniebowstąpieniem: Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie (Mk 16,18). Przez nałożenie rąk nie przekazuje się choremu żadnej energii. Nałożenie rąk jest znakiem wspólnoty, przyjaźni i znakiem wiary. Ten, który nakłada ręce i ten, który przyjmuje ten znak, wyznają w ten sposób wiarę, że Bóg może uzdrowić. Wiara jest potrzebna do uzdrowienia, nałożenie ręki wzmacnia wiarę. Zdarza się, że w czasie modlitwy wstawienniczej chory odczuwa ciepło lub osłabienie.

Modlitwa wstawiennicza o uzdrowienie nie zawsze jest skuteczna. Niektórzy sądzą, że nieskuteczność jest wynikiem braku wiary chorego, ale tak sądzić nie można. Bóg nie jest przymuszony do zdziałania cudu, pozostaje zawsze wolny. Ale wydaje się, że skuteczność modlitwy wstawienniczej zależy w pewnym stopniu od postawy chorego. Jak już powiedzieliśmy – powinien wierzyć w możliwość uzdrowienia. W Ewangelii Marka czytamy, że Jezus w swoim rodzinnym mieście Nazarecie niewiele mógł zdziałać ze względu na brak wiary Nazaretan w Jego posłannictwo: I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu (Mk 6,5-6).

Wiele osób wierzących w Chrystusa jako Syna Bożego i Zbawiciela obawia się prosić Jezusa o uzdrowienia, ponieważ sądzi, że chorobę należy przyjąć od Boga tak jak zdrowie, że jeżeli taka jest wola Boga, trzeba się na nią zgodzić. Ale Jezus za swojego życia na ziemi nikomu nie odmawiał uzdrowienia. Bóg jest dobry i nie pragnie, aby człowiek cierpiał. Wszelkiego rodzaju cierpienie i choroba są skutkiem grzechu świata, są dziełem złego ducha. Gdyby Jezus uważał, że choroba jest wolą Boga, nie uzdrawiał by sam i nie nakazał by uzdrawiać. Owszem, cierpienie Jezus przyjął jako wolą Ojca, mówi też o potrzebie niesienia krzyża, ale z akceptacji cierpienia nie można robić reguły obowiązującej zawsze i wszystkich. Cierpienie może pomóc człowiekowi odnaleźć Boga, ale również uzdrowienie może tego dokonać, może tą wiarę utwierdzić i w dodatku przynieść Bogu chwałę. Na Ostatniej Wieczerzy Jezus więcej niż jeden raz zapewnia swoich uczniów, iż Ojciec będzie wysłuchiwał ich próśb. Między innymi mówi: Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami (J 15,7-8).

Chory powinien być w duchowej jedności z Chrystusem, to znaczy być w stanie łaski uświęcającej. Wiara domaga się pojednania z Chrystusem. Nie można jednak wykluczyć, że Jezus uzdrowi również i tego, który jest w stanie grzechu.

Uzdrowienie może być zaplanowane przez Boga jako proces. Być może Bóg nie uzdrawia danego chorego natychmiast, lecz czegoś od niego oczekuje, może powinien on zdecydowanie wkroczyć na drogę nawrócenia, albo rozwinąć w sobie życie modlitwy? Bóg zawsze pragnie uzdrowienia zarówno ciała jak i duszy. Uzdrowienie, które nie przynosi owoców duchowych, jest podejrzane. Od kogo pochodzi? Czy jest prawdziwym uzdrowieniem?

Świadectwo pewnej osoby ze wspólnoty Marana-Tha:

„Mam 39 lat, jestem żonaty, mam trójkę dzieci. W r. 2001 podczas Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie, która jest odprawiana w każdy ostatni piątek miesiąca w kościele św. Michała w Sopocie, zostałem uzdrowiony przez Jezusa.

Od kilku lat pogłębiała się we mnie depresja, stałem się nerwowy, nieznośny dla otoczenia, źle nastawiony do wszystkich. Byłem niezadowolony z życia, przygnębiony. W sumie życie straciło dla mnie sens, chociaż finansowo nie było źle, ale nie potrafiłem cieszyć się. W głębi serca czułem, że czegoś mi brakuje. Zaczęły nawet pojawiać się myśli samobójcze. Gdzieś zauważyłem bilboard z informacją, że wcześnie leczona depresja jest łatwiejsza do wyleczenia. Postanowiłem pójść do lekarza psychiatry. Psychiatra trochę mnie pocieszył, powiedział, że bardzo dużo młodych i starszych osób ma takie same problemy jak ja, przepisał mi jakieś leki i polecił przyjść ponownie. Zacząłem zażywać te leki i poczułem poprawę. Chodziłem jak robot. O godz. 20:00 kładłem się spać i spałem spokojnie, a wcześniej budziłem się o godz. 2:30 i już nie mogłem zasnąć, tak że rano wstawałem zmęczony i zły. Moja poprawa trwała jakieś 9 dni. Powróciło zdenerwowanie, ponieważ przez te leki stałem się powolny i ślamazarny, wszystko wypadało mi z rąk. Lekarz dał mi nowe leki, lecz te nie działały. Potem wróciłem do poprzednich leków. Raz było lepiej, to znowuż gorzej. Tak minęły dwa lata. W końcu pogodziłem się z tym, że się nie wyleczę, ale niestety powróciły myśli samobójcze. Przy życiu trzymały mnie tylko obowiązki wobec żony i dzieci. Aż pewnego dnia spotkałem kolegę, który miał podobne problemy. Powiedział mi, że został uzdrowiony w wyniku modlitwy. Jego opowiadanie o tym wydarzeniu dziwnie mocno na mnie podziałało. Dotąd byłem katolikiem wierzącym, ale nie praktykującym.
Postanowiłem też poddać się takiej modlitwie. Wcześniej poszedłem do spowiedzi po jakichś ośmiu latach. Była to długa, szczera spowiedź i poczułem niesamowitą ulgę. Ksiądz się nade mną pomodlił i polecił mi wziąć udział we Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie. Pojechałem na tą Mszę, ale niczego szczególnego nie przeżyłem. Dopiero po trzech dniach zorientowałem się, że coś się zmieniło: przestałem się budzić w środku nocy, różne drobne niepowodzenia przestały mnie doprowadzać do furii, byłem spokojny, zniknęły brudne myśli, nabrałem optymizmu, mogłem się skupić na tym, co robię, powróciła radość życia. Jedynym zmartwieniem była myśl, kiedy to dobre samopoczucie przeminie. Ale nie minęło aż do dzisiaj (to już jest sześć lat). Muszę dodać, że po uzdrowieniu zaczęła mnie pociągać Msza św., modlitwa. Zacząłem uczęszczać na katechizację dla dorosłych prowadzoną przez wspólnotę Marana-Tha w Oliwie, wziąłem udział w rekolekcjach weekendowych Marana-Tha (nawet kilka razy). Nauczyłem się brać do ręki Pismo Święte i w nim szukać porady w różnych trudnych sprawach. Przekonałem się, że życie z Bogiem jest łatwiejsze, właściwie tylko z Jezusem w sercu można być szczęśliwym” (Piotr).

 

Inne świadectwo:

„Kilka lat temu zaczęłam odczuwać różne dolegliwości i poszłam do lekarza, który skierował mnie na badania kręgosłupa, a ten stwierdził, że mam poważną wadę kręgosłupa, i jeśli nie będę na siebie uważać, to nie będzie ze mną dobrze. W czasie rekolekcji Marana Tha, w niedzielę, podczas odmawiania różańca, poczułam, jak mi się kręgosłup prostuje. Nie umiem tego opisać, to po prostu było cudowne uczucie. Przez całe życie miałam słaby wzrok, byłam krótkowidzem, ale nie nosiłam okularów, bo jakoś mogłam się bez nich obejść. Od kilku lat wzrok zaczął mi się pogarszać, bolały mnie oczy, nie mogłam czytać. Poszłam do okulisty i dowiedziałam się, że mam poważną wadę wzroku – astygmatyzm – i muszę nosić okulary. Po roku poszłam do kontroli, bo sytuacja się nie poprawiła. Okulistka dała większe szkła i powiedziała, żebym nie męczyła oczu czytaniem, jeśli oczy mnie bolą, to mam nie czytać. Od rekolekcji Marana Tha zaczęliśmy z całą rodziną jeździć do Sopotu na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie. Teraz w ogóle nie noszę okularów, czytam nawet wieczorem, piszę i nie sprawia mi to trudności” (Beata).

Charyzmat uzdrawiania może naśladować zły duch. Takie „uzdrawianie” prowadzi do zniewolenia demonicznego. Posłuchajmy świadectwa Krystyny.

„Pochodzę z rodziny katolickiej, praktykującej. Natomiast sama, gdy miałam dziesięć lat, przestałam chodzić do kościoła i utraciłam wiarę. Przez trzydzieści pięć lat byłam niewierzącą. Wyszłam za mąż, ale nie mieliśmy ślubu kościelnego. Religia mnie nie interesowała. Nie miałam do czynienia z żadną sektą ani z okultyzmem. Trzy lata temu zmarła moja matka, którą bardzo kochałam. Była to osoba bardzo dobra i religijna. Śmierć matki była dla mnie strasznym szokiem. Bardzo przeżyłam jej pogrzeb. Chciałam wiedzieć, czy ona gdzieś nadal istnieje. W noc po pogrzebie ujrzałam świetlistą kulę, którą z wielką szybkością zbliżała się do mnie i oddalała. Byłam zaskoczona ale nie bałam się. Następnego dnia wszystkim znajomym o tym opowiedziałam. Byłam pewna, że to moja matka przyszła do mnie. Ta kula świetlista nadal mnie nie opuszcza. Muszę dodać, że przed tym wydarzeniem żyłam niemoralnie. Mąż odszedł ode mnie. Pracowałam siedem dni w tygodniu nieraz po dwie, trzy zmiany dziennie, czyli po dwadzieścia cztery godziny. Dla mnie liczył się tylko pieniądz. Byłam w dołku psychicznym. Moja matka bardzo nad tym ubolewała. Byłam u kilku księży katolickich, aby wyjaśnili mi, co znaczy to światło. Księża nie potrafili mi wyjaśnić, poza tym wydaje mi się, że nie wierzyli w to, o czym mówiłam. Pod wpływem tego widzenia zaczęłam dużo czytać, najpierw na temat New Age. Dlaczego New Age? Otóż pewnego razu prosiłam Boga, aby udowodnił mi, że mamusia istnieje. I wtedy usłyszałam wielki huk, jakby grzmotu, i poczułam, że wyskoczyłam z ciała i pędzę w kosmosie. Widziałam swoje ciało, następnie ziemię, czułam wiatr, myślałam, co się dzieje. Wszystkie moje zmysły działały. Czułam, że ktoś mnie podtrzymuje. Wydawało mi się, że w ten sposób Bóg daje mi znać, że moja mamusia istnieje. Nie widziałam drogi powrotnej. Nagle znalazłam się znowuż w ciele. Psycholog, którego wezwałam do domu, zaniepokojona tym, co się stało, powiedział mi, że to jest wyjście duszy w kosmos. Powiedział mi też, że na ten temat jest dużo książek i mogę sobie o tym poczytać. I odtąd zaczęłam rozczytywać się w literaturze New Age, oraz literaturze ezoterycznej pisanej w sposób automatyczny itd. Przeczytałam masę książek. Przestałam pracować. I do dzisiaj tylko czytam. Obecnie tylko książki katolickie. Pewnego razu prosiłam Pana Boga, aby mi powiedział, co mogę zrobić dla mamusi. I usłyszałam głos: <<Módl się w dzień zaduszny za mamusię>>. Był to głos jakby z jakiejś tuby. W tym czasie oglądałam bardzo popularne w Stanach (przez dwa lata: 2002-2004, codziennie) programy telewizyjne Johna Edwarda Van Trague’a i Sylvi Brown pt. <>, podczas których Van Trague określał jakąś osobę na widowni, że od niej idzie energia i na jej temat mówił różne rzeczy ukryte, których nawet sam ten człowiek nie pamiętał. Twierdził, że wiadomości te przekazuje mu duch osoby zmarłej. On też organizuje kursy, jak można wchodzić w transy poprzez pewne techniki i w kontakt z duchem. Byłam tym zafascynowana. Bardzo wielu ludzi pod wpływem tych programów zaczynało wierzyć w inny świat, w którym jednak nie było odpowiedzialności za swoje życie przed Bogiem. Ci autorzy wierzyli w reinkarnację. Sylwia Brown założyła swój kościół. Wydaje książki i czasopisma. Przeczytałam wszystkie książki tych autorów. Obecnie odrzucam ich naukę. Pod ich wpływem postanowiłam iść na kurs <>, czyli nawiązywania kontaktów ze zmarłymi. W moim mieście jest właśnie pewna kobieta, bardzo znana, ekspert od tych sprawa w TV, niejaka Echobodine, która organizuje tego rodzaju kursy. Czekałam trzy miesiące na przyjęcie mnie na kurs (30 $ za dwie godziny plus należy kupować jej książki). Już na pierwszej lekcji stwierdziła, że wszyscy (około 30 osób) mamy zdolności rozmowy ze zmarłymi i ona pomoże nam otworzyć odpowiedni kanał (chanelling). Ale ja byłam pewna, że ja już mam otwarty ten kanał. Kazała przynieść zdjęcia zmarłych, następnie wezwać swojego anioła przewodnika i zadawać pytania. Po tej lekcji w nocy zapytałam się Pana Boga, czy mogę wzywać duchy. I wówczas poczułam mocny ucisk w nadgarstkach rąk oraz w okolicach kostek nóg. Zinterpretowałam to, że nie wolno mi tego robić. Niestety, na drugi dzień w domu w nocy wezwałam dwa duchy i poczułam potworne zimno i jakaś energia zimna weszła mi pod kołdrę a następnie do głowy. Poczułam wielki ból, rozsadzało mi głowę. Czułam też obecność zła i wielki lęk. Zaczęłam się modlić do Boga i to odeszło ode mnie tą samą drogą, którą przyszło. Od tego czasu nie wzywam duchów. A także zrezygnowałam z kursów u tej pani. Później, po przeczytaniu książki Moody’ego o możliwości nawiązania kontaktu z duchem przy pomocy kabiny, którą każdy może samo w domu zrobić, oraz lustra. Poprosiłam męża, żeby mi taką kabinę zrobił. Przez trzy dni nie miałam odwagi do niej wejść, wreszcie ją zniszczyłam. Próbowałam pisać automatycznie. Udawało się. Próbowałam też mówić w transie. Otwierałam usta i rzeczywiście coś bełkotałam. Jestem przekonana, że mam jakąś nadprzyrodzoną opiekę. Początkowo myślałam, że to moja mamusia. Teraz jestem pewna, że to Duch Święty. Od pół roku regularnie chodzę do kościoła i dużo się modlę, codziennie odmawiam różaniec i koronką. Wyjeżdżając na wczasy zabrałam ze sobą książkę pod tytułem <>. Po nawróceniu prosiłam Boga, żeby uczynił mnie narzędziem w swoich rękach, żeby przeze mnie mógł pomagać innym na ziemi. Kilka książek na ten temat przeczytałam. Oglądałam też programy w TV o uzdrowicielach. Kiedy kilka miesięcy temu byłam z mężem w Chinach, mąż ciężko zachorował. Miał wysoką gorączką. Sześciu lekarzy w szpitalu stwierdziło, że jest to zapalenie płuc i mąż będzie musiał sześć tygodni leżeć w szpitalu. Leżał pod tlenem i pod kroplówką. Modliłam się gorąco o zdrowie męża oraz przekazywałam mu energię za pomocą naświetlania dłońmi. Mąż po trzech dniach wyzdrowiał. Później w czasie wycieczki w Afryce, zerwałam ścięgno Achillesa. Wielki ból. Prosiłam kuli świetlistej, aby przekazała mi energię i ból przeszedł. W jednej z książek wyczytałam, że właśnie należy prosić światło, które się ukazuje, o energię. Później wyleczyłam niektóre osoby w rodzinie. Zaczęłam odczuwać energię w dłoniach i w stopach w miejscach gwoździ Chrystusa (duży ból), oraz ukłucia w głowie. To trwało trzy miesiące. Kiedy jestem w obecności chorego i trzecim okiem widzę światło, wpadam w półtrans. Jestem świadoma co robię, ale energia sama prowadzi moje ręce w stronę chorej części ciała. Ręce mam zawieszone nad tą częścią ciała przez jakiś czas, od pięciu do dwudziestu minut, zależnie od chorego. Energia steruje również moim oddechem. Oddycham bardzo szubko, głośno i głęboko. Początkowo po takim transie byłam bardzo zmęczona, traciłam energię. Teraz jest lepiej. Już się tak nie męczę, ale nadal czuję wielki ból w dłoniach, kiedy energia przepływa na chorego. W związku z tym, że miałam obawy, od kogo pochodzi ta zdolność, poprosiłam Boga, żeby dał znak, czy pochodzi ona od Niego. Poprosiłam, aby podniósł różaniec, który trzymam w ręku na kolanach, i krzyżyk przyłożył do ust, abym mogła go pocałować. Uważałam, że duch zły tego zrobić nie będzie chciał. I oto moja ręka podniosła się z różańcem a energia doprowadziła krzyżyk do moich ust.

Pół roku temu postanowiłam wziąć ślub kościelny. Dziesięć dni temu przystąpiłam do spowiedzi św. z całego życia. Rozgrzeszenie dostałam. Byłam u Komunii św. Nie miałam lęku ani przy spowiedzi ani przy Komunii św.” (Krystyna). Po pewnym czasie Krystyna poprosiła egzorcystę o rozeznanie, czy nie ma na nią wpływu zły duch – i okazało się, że jest zniewolona. Uzdrawianie przez nią nie pochodziło od Boga.

A oto inny przypadek:

„Jestem osobą religijną. Modlę się dużo, około pięć godzin dziennie. Od kilku lat codziennie przystępuję do Komunii św. i codziennie odmawiam różaniec. Przez około dwadzieścia lat praktykowałam <<zażegnywanie>> choroby zwanej różą przy pomocy modlitwy, którą mój ojciec otrzymał od pewnej kobiety. Moje praktyki były zawsze skuteczne. W formule zażegnywania wzywałam na pomoc Matkę Bożą. Ale w tej formule jest jedno słowo wulgarne, które ostatnio zaczęło mnie niepokoić. Wcześniej nie zwracałam uwagi na to słowo. Miałam bardzo często widzenia Pana Jezusa i Matki Bożej. Widzeniom tym towarzyszy wspaniałe samopoczucie, radość. Nad głową księdza odprawiającego Mszę św. widzę Ducha Świętego, a nad głowami niektórych ludzi - aureolę. Od około pół roku zaczęły mnie atakować potworne lęki: najpierw w kościele, przed Komunią św., potem także w domu. Lęk łączy się z bólem w okolicy serca, robię się biała jak ściana, cała się trzęsę, czuję ścisk w żołądku, jakby wszystkie wnętrzności chciały ze mnie wyjść. To mnie wykańcza. Przez pół roku leczyłam się u bioenergoterapeuty. Wizyty co tydzień. Przerwałam to leczenie trzy miesiące temu” (Barbara).

Tego rodzaju uzdrawianie jest praktyką magiczną, o czym świadczą: wykonywanie określonej liczby krzyży oraz dodanie w modlitwie słowa wulgarnego. Zwróćmy uwagę na to, że widzeniom, o których mówi Barbara, towarzyszyły bardzo przyjemne uczucia, które można błędnie zinterpretować jako znaki Ducha Świętego. Należy podkreślić, że bardzo rozwinięte życie modlitwy nie było przeszkodą dla zniewolenia. Lęki i ataki bólu odeszły po kilku egzorcyzmach.

Świadectwo Brygidy:

„Ponad pół roku temu w Anglii byłam na dwudniowym obozie formacyjnym z grupą z Niezależnego Charyzmatycznego Kościoła Ewangelickiego. Pewna dziewczyna modliła się nade mną. Oddałam swoje życie Panu. Po pewnym okresie oziębłości religijnej nastąpiło we mnie jakby nawrócenie. Ta dziewczyna jednak krytycznie wyrażała się o kulcie Maryi i Kościele katolickim. Ja jednak nie odeszłam od Kościoła katolickiego, chodziłam na Mszę św. i na ich spotkania.

Kilka miesięcy temu wzięłam udział w kursie Alfa prowadzona przez tę grupę. Na zakończenie była modlitwa o wylanie Ducha Świętego. Bardzo płakałam. Po tym kursie uwierzyłam, że jestem powołana do modlitwy nad ludźmi. Modliłam się nad pewną dziewczyną. Zaproszono mnie na lynch do znajomych z tej grupy. Była tam dziewczyna, która zachęcała mnie, żebym nie modliła się do Maryi. Nie zgodziłam się z nią. Ale w czasie modlitwy przed jedzeniem zaczęłam się trząść. Po lynchu wspomniana dziewczyna zaczęła się modlić o uwolnienie mnie od <>. Bardzo mocno się trzęsłam. Potem zaczęłam mieć wątpliwości, czy Kościół katolicki naucza prawdę. Gdy przyszłam do domu, nie mogłam się patrzeć na obrazek św. Cecylii, który leżał na stoliku. Przykryłam go. Różaniec odpychał mnie, wprost nie mogłam go dotknąć. W kościele katolickim raziły mnie figury świętych. Potem modliłam się nad pewnym mężczyzną o jego nawrócenie. Myślałam, że mam dar uzdrawiania. Pytałam się pastora, czy mogę się modlić o uzdrowienie. Odpowiedział, że tak. Potem modliłam się nad pewną kobietą. Czułam w niej jakieś zło. Czułam, że jej pomagam, i że działa przeze mnie Duch Święty. Ale po powrocie do domu czułam się bardzo źle. Miałam lęki. Ciemność. Nie mogłam usnąć. Przez tydzień od tego momentu bałam się patrzeć w lustro. Gdy w miejscu pracy spotkałam chłopca, nad którym się poprzednio modliłam, zaczęłam się trząść. Ogarnął mnie niepokój i następnego dnia poszłam na Mszę św. do kościoła katolickiego. Gdy zbliżałam się do kościoła, czułam, jakby mnie coś wewnątrz paliło. Nie mogłam podejść do Komunii św. Nie podeszłam. Zrozumiałam, że muszę się oczyścić. Wyspowiadałam się i dopiero później przyjęłam Komunię św. Do dzisiaj czuję, jakby coś za mną chodziło. Boję się usnąć”.

Zwróćmy uwagę, że Brygida po modlitwie o wylanie Ducha Świętego w grupie sekciarskiej odczuła radość i przypływ gorliwości religijnej, nawet sądziła, że ma dar uzdrawiania, ale Duch Święty poprzez lęk oraz inne znaki doprowadził ją do stwierdzenia, że nie jest na dobrej drodze, oraz że to, co uważa za dar, nie pochodzi od Niego. Modlitwa dziewczyny z sekty o jakoby „uwolnienie” Brygidy od „zniewoleń” katolickich wywołało w Brygidzie lęk i drżenie ciała. Takie zjawisko ma miejsce w sytuacji walki duchowej, kiedy duch zły boi się dotknięcia Ducha Świętego. W tym przypadku było odwrotnie: Duch Święty dawał znać Brygidzie o niebezpieczeństwie. Skąd o tym wiemy? Z tego, że Brygida po modlitwie dziewczyny z sekty nie odzyskała spokoju, uzdrawianie, które zaczęła praktykować, wzmogły lęk, nawet zachowywała się jak osoba opętana.

ks. dr hab. Andrzej Kowalczyk

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
90 0.071913003921509