Zesłanie Ducha Świętego na Apostołów łączyło się z darem mowy w obcych językach. Łukasz Ewangelista w Dz 2,4 pisze: I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić. Św. Paweł Apostoł mówienie w językach wymienia jako jeden z charyzmatów w 1 Kor 12,10 – nazywa go tam „darem języków” - i wspomina o nim także w innych miejscach. Jest pewna różnica między darem języków w dzień Pięćdziesiątnicy a tym, znanym w gminie korynckiej. Różnojęzyczny tłum zebrany wokół apostołów w dzień Pięćdziesiątnicy rozumiał, co oni mówią, ponieważ apostołowie mówili w znanych językach, natomiast Koryntianie mówili w języku nikomu nie znanym, i także sam mówiący nie wiedział, co mówi. Św. Paweł pisze: Starajcie się posiąść miłość, troszczcie się o dary duchowe, szczególnie zaś o dar proroctwa! Ten bowiem, kto mówi językiem, nie ludziom mówi, lecz Bogu. Nikt go nie słyszy, a on pod wpływem Ducha mówi rzeczy tajemne (1 Kor 14,1-2), oraz dalej: Tak też i wy: jeśli pod wpływem daru języków nie wypowiadacie zrozumiałej mowy, któż pojmie to, co mówicie?... (1 Kor 14,9),
Może jednak być tak, że ktoś inny pod wpływem Ducha Świętego jest w stanie taką mowę przetłumaczyć. O takiej możliwości pisze św. Paweł w 1 Kor 14,5. A w 1 Kor 14,13-14 zachęca wiernych: Jeśli więc ktoś korzysta z daru języków, niech się modli, aby potrafił to wytłumaczyć. Jeśli bowiem modlę się pod wpływem daru języków, duch mój wprawdzie się modli, ale umysł nie odnosi żadnych korzyści.
Św. Paweł zaniepokojony był tym, że dar języków tak bardzo zafascynował Koryntian, uważał, że nie jest to najpotrzebniejszy dar, dlatego dalej pisze: Będę się modlił duchem, ale będę się modlił i umysłem; będę śpiewał duchem, będę tez śpiewał umysłem. Bo jeśli będziesz błogosławił w duchu, jakże na twoje błogosławienie odpowie "Amen" ktoś nie wtajemniczony, skoro nie rozumie tego, co ty mówisz? Ty wprawdzie pięknie dzięki czynisz, lecz drugi tym się nie buduje. Dziękuje Bogu, że mówię językami lepiej od was wszystkich. Lecz w Kościele wolę powiedzieć pięć słów według mego rozeznania, by pouczyć innych, zamiast dziesięć tysięcy wyrazów według daru języków (1 Kor 14,15-19).
Podsumowując naukę św. Pawła należy stwierdzić, że mowa w językach jest darem Ducha Świętego, ale należy z niego korzystać raczej w modlitwie prywatnej niż publicznej. Duch Święty może na modlitwie wspólnotowej przekazywać grupie pewne przesłania – wtedy pobudza kogoś do tłumaczenia języków. Mową w językach nie można zastępować pouczeń w języku zrozumiałym, katechezy. Mowa w językach na zgromadzeniach wspólnoty nie jest jednak zupełnie bezużyteczna, w końcu św. Paweł poleca: Nie przeszkadzajcie w korzystaniu z daru języków. Lecz wszystko niech się odbywa godnie i w należytym porządku (1 Kor 14,39-40).
W Odnowie w Duchu Świętym charyzmat języków najczęściej przejawia się jako modlitwa w niezrozumiałym języku, w językach bywają też wypowiadane przesłania Ducha Świętego do grupy i wówczas znajduje się ktoś, kto otrzymuje dar tłumaczenia. Często ten niezrozumiały język przypomina język aramejski, ale nie jest to regułą. Charyzmatyk może też mówić w języku współczesnym. Byłem świadkiem w czasie pewnych rekolekcji długiej przemowy osoby posiadającej charyzmat glosolalii w języku angielskim. Osoba ta nie znała języka angielskiego. Charyzmat języków może objawiać się w formie mowy lub śpiewu. Trzeba podkreślić, że mowa w językach nie jest skutkiem stanu ekstazy. Terminem „ekstaza” nazywamy stan, w którym dana osoba nie jest w pełni świadoma tego, co czyni, nie panuje nad tym, co czyni i nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje wokół niej. W przypadku mowy w językach nic takiego nie ma miejsca. Charyzmatyk nie traci kontaktu z rzeczywistością, może zacząć mówić i przerwać mowę, kiedy chce, panuje nad swoimi czynami, zresztą zgodnie z tym, co mówi św. Paweł: A dary duchowe proroków niechaj zależą od proroków (1 Kor 14,32). Jeśli jednak chodzi o grupę, to mowa w językach objawia się jakby spontanicznie u wielu osób mniej więcej w tym samym czasie i również jednocześnie się kończy.
Czy dar języków występuje często w grupach Odnowy? We wspólnocie Marana Tha, którą kieruję, niemal wszyscy animatorzy – około czterdzieści osób – od kilku lat zaangażowani w dzieło ewangelizacji, posiadają ten dar.
Po co się modlić w językach, jeżeli nie rozumiemy tego, co mówimy? Pamiętajmy, że jest to dar Ducha Świętego. Trudno przyjąć, aby Duch Święty dawał człowiekowi coś, co mu do niczego nie służy. Dar języków pojawia się między innymi wówczas, kiedy człowiek nie znajduje już słów dla wyrażenia w modlitwie tego, co pragnie wyrazić. Duch Święty mówi za niego. O roli Ducha Świętego w modlitwie św. Paweł tak pisze: Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, [wie], że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą (Rz 8,26-27). Ci, którzy modlą się w językach, mówią o niezwykłym doświadczeniu bliskości Boga i radości. Zwykle za tym charyzmatem następuje rozwój życia modlitwy w danej osobie oraz wyraźna przemiana życia. Jeśli chodzi o życie Ewangelią i dar języków, można zapytać się, co jest pierwsze: czy dar języków jest owocem postępu na drodze nawrócenia, czy dar ten poprzedza nawrócenie? Należy przyjąć oba przypadki. Zazwyczaj dar języków pojawia się w dojrzałych religijnie, rozmodlonych grupach, ale byłem świadkiem, kiedy zaczęła modlić się językami – ku swojemu wielkiemu zdumieni – osoba, która stawiała dopiero pierwsze kroki na drodze Odnowy. Tutaj można przypomnieć słowa św. Pawła: Wszystko zaś sprawia jeden i ten sam Duch, udzielając każdemu tak, jak chce (1 Kor 12,11).
Warto dodać, że pewnego rodzaju wstępem do modlitwy w językach w grupach jest wspólna, jednoczesna, głośna modlitwa uwielbienia.
Małgorzata ze wspólnoty Marana Tha pisze:
„Mam 32 lata i posiadam wykształcenie wyższe. Do wspólnoty Marana Tha należę od trzech lat. Podczas pewnego kursu Marana Tha, jeden z animatorów powiedział mi, że chciałby się ze mną modlić o wylanie Ducha Świętego nad ludźmi, ponieważ ładnie modlę się w językach. O tym, że modlę się w ten sposób w ogóle nie zdawałam sobie sprawy. Posiadanie tego charyzmatu uświadomiłam sobie w czasie Mszy św. wspólnotowej w kościele św. Jakuba, podczas której po raz pierwszy prowadziłam modlitwę uwielbienia. Przed Mszą modliłam się do św. siostry Faustyny o wsparcie, gdyż pamiętałam jej modlitwy uwielbienia zapisane w Dzienniczku. Prowadząc modlitwę uwielbienia miałam poczucie, że jest to bardziej moja, niż wspólna modlitwa. Poddałam się Duchowi Świętemu, nie koncentrowałam się na słowach. W momencie wypowiadania słów: „Chwała Tobie Panie, Chwała Tobie Jezu!” zaczęłam mówić w niezrozumiałym języku. Byłam tego świadoma.
W trakcie tej modlitwy poczułam się, jakbym została oderwana od otaczającej mnie rzeczywistości, miałam wrażenie, że uderzyło we mnie światło, odczułam wewnętrzny pokój i szczęście. Obecnie dar języków występuje u mnie nie tylko podczas modlitwy we wspólnocie, ale również podczas mojej osobistej modlitwy” (Małgorzata).
Świadectwo Ewy ze wspólnoty Marana Tha:
„Pierwszy raz spotkałam się z charyzmatem mówienia językami na Kursie Filipa.
Właściwie był to śpiew. Podczas wspólnej modlitwy nagle usłyszałam melodyjne dźwięki. Głosy podnosiły się z różnych punktów sali, łącząc się w przepiękną harmonię. Bez porozumiewania się i dawania sobie znaków powstał niezwykły chór, który w jednym momencie, łagodnie, sam z siebie - umilkł. Ciszę, która zapanowała, przepełniały spokój i światło. Byłam zachwycona. Pragnęłam, by to zjawisko się powtórzyło. Fakt, że nie wiedziałam z czym mam do czynienia, zupełnie mnie nie niepokoił. Później wyjaśniono nam, że był to śpiew w językach, który pojawia się we Wspólnocie, gdy uczestnicy modlą się do Ducha Świętego.
Po przyłączeniu się do Wspólnoty Marana Tha, chcąc nie chcąc, dowiadywałam się coraz więcej o tym charyzmacie, nigdy jednak o niego nie prosiłam, ani nie myślałam, że mogę zostać nim obdarzona, dlatego byłam zaskoczona i zakłopotana, kiedy moja osobista modlitwa zaczęła zmieniać się w rodzaj śpiewu. Zdarzało się to wtedy, gdy wyjątkowo głęboko zatapiałam się w modlitwie. Nie przypominało to ani śpiewu w językach, ani modlitwy językami, które poznałam. Zaczęło się od tego, że gdy czytałam Biblię niektóre teksty zaczynały „się śpiewać”. Niewiadomo skąd nadpływała melodia i unosiła słowa tak, że zamiast je wypowiadać - śpiewałam. Ponieważ nigdy nie słyszałam o podobnym zjawisku, uznałam, że to nie pochodzi od Boga, ale ode mnie samej. Że jakieś silne emocje tak bardzo domagają się ujścia, że zaczynam śpiewać, podobnie jak na przykład ktoś inny krzyczy ze strachu.
Kiedy modliłam się samotnie, ulegałam temu pragnieniu, bo było przepełnione dziwną słodyczą, natomiast w towarzystwie innych osób - odrzucałam je. Zazwyczaj ściszałam wtedy głos do szeptu, a złożone dłonie formowałam w łódeczkę i zasłaniałam nimi usta.
Mój mąż, próbował mnie przekonywać, żebym z tym nie walczyła, ale ja go nie słuchałam. Miałam głowę nabitą ostrzeżeniami przed zejściem z właściwej drogi i przed niezdrową pobożnością. Bałam się, że zaczynam dziwaczyć i że to może być zwiedzenie, no bo dlaczego inni tak się nie modlą? Kiedyś byłam osobą, która często znajdowała się w centrum uwagi, po nawróceniu uznałam, że Pan Bóg na pewno chcę, żeby to się zmieniło, żebym stała się osobą niewyróżniającą się, wręcz „niewidzialną”. Jak więc miałabym zgodzić się na coś tak odmiennego?
W tym czasie duszpasterzowi naszej Wspólnoty zdarzało się głośno zastanawiać, dlaczego dar języków jest mało obecny podczas modlitw, zupełnie jakby wiedział, że go dostajemy, lecz nie przyjmujemy. Jednak nawet to nie dawało mi do myślenia, nadal toczyłam swoją osobista bitwę o to, by modlić się tak jak inni. Niewyróżnianie się stało się przedmiotem mojej prawdziwej troski. Kto wie, czy nie większej niż troska o rozwój wiary.
Pewnego dnia po modlitwie dwie osoby spytały mnie, co to była za pieśń, którą śpiewałam. Stały tuż obok i usłyszały. Okazało się, że pytają, bo odczuły niewytłumaczalny pokój i słodycz płynące z zasłyszanej melodii. To wydarzenie mnie ośmieliło. Zaczęłam coraz odważniej modlić się w ten sposób. I wówczas Pan Bóg dał mi specjalny znak, czytelny tylko dla mnie. Otóż kiedy należałam do chóru, przed każdą próbą lub koncertem potrzebowałam z kwadransa specjalnych ćwiczeń na tak zwane „otwarcie głosu” - śpiew w językach otwierał mi go natychmiast. Po takiej modlitwie bez żadnego trudu brałam wysokie nuty – mój głos był mocny i dźwięczny jak nigdy!
Ten znak mnie zupełnie wyzwolił. Już się nie krępowałam, że inni słyszą moją dziwną modlitwę. I wówczas ta modlitwa zaczęła się zmieniać. Bardzo szybko pojawiły się obco brzmiące słowa. Wkrótce mówiłam całymi zdaniami. Jednocześnie zniknęła melodia. Co niezwykłe, chociaż przestałam śpiewać, a zaczęłam mówić, zjawisko „otwartego głosu” pozostało. Nie wiem, co znaczą wypowiadane przeze mnie słowa, ani w jakim są języku, ale to mi nie przeszkadza. Nigdy też nie jestem pewna, że dar ten przyjdzie.
Ten rodzaj modlitwy pojawia się u mnie w momentach wzlotu serca, wielkiego poruszenia i odczucia niezwykłej realności istnienia Boga. Przychodzi mi na ratunek, gdy wobec majestatu i ogromu doświadczanej łaski zwykłe słowa stają się małe i bezradne. Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8,26). Myślę, że powyższy fragment najlepiej opisuje to, czego doznaję, modląc się w językach.
Niedawno opuścił mnie znak „otwartego głosu”. W pierwszej chwili wystraszyłam się jak dziecko, które się zagapiło i nagle spostrzega, że rodzic nie trzyma już go za rękę. Cóż, przyznam, że wolałabym, żeby znak pozostał, ale widać Pan Bóg uznał, że jestem wreszcie na tyle dojrzała, że mogę się bez niego obejść. Powtarzam sobie, że znak jest tylko drogowskazem, a nie celem. Przecież ten kto chce dotrzeć do celu, nie siada pod słupkiem, lecz wyrusza w kierunku, który wskazuje strzałka. Żeby przybliżyć się do miejsca przeznaczenia, musi oddalić się od drogowskazu.
Dziś już nie obawiam się daru języków, przeciwnie, wyczekuję go i przyjmuję z ogromną ulgą. Gdy nadchodzi, doznaję nadzwyczajnej lekkości, jakby ta modlitwa modliła się sama. Mój umysł przestaje produkować idee i zamieniać je w słowa. Emocje wchodzą w stan całkowitej równowagi. Staję się czystym istnieniem, istnieniem, które z samej swej natury wielbi Boga. I które jest szczęśliwe. Niewymownie szczęśliwe.
Wiele osób, które słyszą tę modlitwę, mówi mi później o jej kojącym działaniu. Okazuje się, że one także doświadczają tej samej lekkości, harmonii i pokoju, co ja. Może właśnie dlatego Bóg udziela tego daru we wspólnocie” (Ewa).
Modlitwę w językach może naśladować zły duch. W czasie egzorcyzmów osoba zniewolona niekiedy wypowiada jakieś słowa w niezrozumiałym języku.
Pewna piętnastoletnia dziewczyna na kursie „Filip” po modlitwie o wylanie Ducha Świętego upadła i zaczęła się histerycznie śmiać. Przez długi czas nie można jej było uspokoić. Majacząc mówiła o koleżance, która niewłaściwie przeżywała kurs, niby widziała ją przy sobie. Na kursie zachowywała się poprawnie, była rozmodlona i czuła dla koleżanek. Po pewnym czasie na innym kursie zaczęła modlić się językami, ale w pewnym momencie chciała zerwać ze szyi krzyżyk. Pierwsza część modlitwy wpłynęła bardzo pozytywne na jej koleżankę – czuła się jak w niebie. Druga część obecnych zaniepokoiła. Później pytała się mnie, czy może modlić się w językach, czuje bowiem, że jakaś siła ją do tego popycha. Modliła się (śpiewała) bardzo szybko (jak świergot ptaka). Pewnego razu na Mszy św. modliła się w języku polskim – było to uwielbienie. Coraz szybciej wypowiadała słowa, później w pośpiechu nie mogła wypowiedzieć całych zdań, przerywała je w połowie, a w końcu zaczęła wydłużać spółgłoskę „s” przechodząc w syczenie. Po Mszy św. spotkałem ją. Była smutna. Przy tej dziewczynie w czasie Mszy św. stała osoba zniewolona, która tak opisała jej modlitwę: „Kiedy po Komunii św. zaczęły się modlitwy uwielbienia, XY zaczęła modlić się w językach. Początkowo wszystko było w porządku, poczułam wielki przypływ Ducha Świętego, ogarnęło mnie ciepło i radość. Jednak po jakimś czasie zaczęłam odczuwać charakterystyczne znaki obecności ducha złego. Szarpnęło mnie od jej strony, osłabłam, nie mogłam się modlić, nie mogłam się skupić, musiałam słuchać, jak ona się modli. Z każdą chwilą słabłam coraz bardziej, po czym pojawił smutek, który przemienił się w rozpacz i skończył się silną depresją. Chciało mi się płakać z rozpaczy. XY zaczęła przyspieszać modlitwę, mówić ją coraz głośniej i coraz wyraźniej. W pewnym momencie tak przyspieszała, że nie nadążała za tym, co ma powiedzieć. Spieszyła się, jakby wiedziała, że ma mało czasu. Prawdziwym ukojeniem dla mnie było zagłuszanie jej od czasu do czasu przez śpiew i muzykę zespołu. W końcu przestała modlić się po polsku, przeszła na inny język i każde zdanie kończyła sykiem. To na mnie tak źle podziałało, że czułam, że będę wymiotować. Musiałam wybiec z kościoła. Przez następne dni byłam podenerwowana i czułam drżenie w ciele, do tego stopnia, że musiałam prosić o modlitwę o uwolnienie”.
Inna osoba tak opisała tę modlitwę: „Ja siedziałam obok niej. Słysząc jej modlitwę początkowo odczuwałam ogromną radość. Byłam pewna, że XY modli się w Duchu Świętym. Czułam, że jej modlitwa wpływa na mnie pozytywnie. W pewnym momencie ona przestała modlić się po polsku i zaczęła śpiewać. Cały czas się śmiałam. I ona jakby zaraziła się tym śmiechem. Kiedy ona zaczęła modlić się w innym języku, czułam, że muszę przestać się śmiać, bo wybuchnę histerycznym śmiechem. Obawiałam się, że to demon będzie się śmiał. To było okropne. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że pojawiło się tutaj jakieś zło. Nie łączyłam tego z nią. Byłam bardzo wystraszona. Zaczęłam się automatycznie modlić: "Panie Boże, broń mnie od wszelkiego zła!" Do końca modlitw uwielbienia powtarzałam tylko te słowa. Wydaje mi się, że to "zło" jakby szło od strony XY, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy”.
Owa piętnastoletnia dziewczyna pomimo oznak religijności (pociągu do modlitwy) była niewątpliwie zniewolona przez złego ducha i właśnie pod jego wpływem modlitwa, która być może rozpoczynała się pod wpływem Ducha Świętego, przybierała zły charakter – demoniczny. Zły duch po prostu niszczył dar Boży udzielany dziewczynie. Czy to jest możliwe? Tak. Bóg zezwolił na to, aby jej ukazać, kto ma na nią wpływ, oraz że powinna podjąć walkę ze swoim zniewoleniem.
Podobne pomieszanie modlitwy w językach z atakami złego ducha widzimy w przypadku dwudziestokilkuletniej Matyldy.
„Na modlitwie, na adoracji mam myśli bluźniercze. Jestem od sześciu lat w grupie modlitewnej. Zawsze lubiłam się modlić. Pięć lat temu pojechałam na rekolekcje Odnowy i tam odczułam silne dotknięcie Ducha Świętego. Czułam silny ból rąk aż do wygięcia palców. Wołałam "Jezus". Zapytałam się księdza, co to jest. Odpowiedział: Duch Święty. Nie łączyło się to z wewnętrznym pokojem. Byłam zaskoczona, przestraszona. Na drugi dzień prosiłam o dar języków i dostałam. Poczułam wielkie szczęście. Potem była modlitwa uwielbienia, czułam drętwienie rąk i wielką tęsknotę za Bogiem, doświadczałam miłości Boga. Po skończonej modlitwie uwielbienia zesztywniały mi usta, twarz i ręce. Miałam też lekko zgięte nogi, że trudno mi było chodzić. Leżałam, modlili się nade mną animatorzy a potem przyszedł ksiądz. Miałam pragnienie wołania "Jezus". Ksiądz odezwał się do mnie: "W imię Jezusa Chrystusa nakazuję ci zły duchu – wyjdź!" Wtedy przestraszyłam się. Nie czułam złego ducha. Później ksiądz powiedział, że to było ode mnie, że ja udawałam. Do dzisiaj jestem przekonana, że to było od Boga. Wieczorem ksiądz z animatorami ponownie modlili się nade mną. I wróciło podobne uczucie, ból rąk, ból brzucha. Dla mnie to było spotkanie z Bogiem. Płakałam, wołałam "Jezus". Tej nocy chyba z godzinę modliłam się w językach. W czasie następnych kilku dni rekolekcyjnych wiele osób padało w Duchu Świętym nawet bez modlitwy, na przykład w czasie rozmowy o Bogu, w czasie przygotowywania śniadania. Ksiądz i animatorzy przestraszyli się tą sytuacją, zaczęli podejrzewać, że jest to działanie złego ducha. Wezwano na pomoc grupę, która później podzieliła się i część z niej utworzyła sektę. Kiedy nade mną modlili się, zobaczyłam obraz demoniczny. Po modlitwie odczuwałam silny niepokój. Po skończonych rekolekcjach zaczęłam mieć wątpliwości, czy to, co odczuwam jest dobre. Przestałam chodzić na spotkania wspólnoty. Cztery miesiące po rekolekcjach dowiedziałam się, że możliwe jest uzdrawianie z imieniem Jezus na ustach a jednak siłą demoniczną. Mocno mnie to dotknęło i zakrzyknęłam: "Jeżeli Jezus taki jest, to ja Go nie chcę". Zaczęła mnie prześladować myśl, że Szatan może mnie zniszczyć. Przychodziły mi do głowy myśli w rodzaju: "Teraz zginiesz", "Ja tu jestem, blisko ciebie", "Jak to zrobisz będę cię miał w swoich rękach". Dwa razy miałam wrażenie, że duch zły jest ze mną, w moim pokoju. Wpadłam w depresję. Pewnego razu w wyobraźni widziałam Jezusa, a potem obraz Jezusa przemienił się w obraz szyderczej twarzy. Czuję się jakby pod kloszem. Na modlitwie jeden wielki bałagan. Od miesiąca codziennie chodzę na Eucharystię, ale nie mam spokoju. Tracę sens życia. Już w dzieciństwie miałam niekiedy w czasie modlitwy poczucie obecności kogoś złego przy sobie, ale to nie łączyło się z lękiem. Będąc w liceum przez dwa lata wróżyłam z kart”.
Matylda przechodziła od modlitwy do bluźnierstw, ze stanu radości do lęków. Modlitwa w językach sugerowała wpływ Ducha Świętego – i być może tak początkowo było, ale wykręcanie palców, rąk czy nóg i ból nie mogły pochodzić od Ducha Świętego. Niewątpliwie była ona zniewolona przez złego ducha, w grę wchodzi duch wróżby, albo obciążenia pokoleniowe. Zniewolenie przez złego ducha objawiło się bardzo wyraźnie po rekolekcjach. Upadki, które zdarzały się w tej grupie poza czasem modlitwy, o których pisze Matylda, też prawdopodobnie nie pochodziły od Ducha Świętego, ponieważ wprowadzały zamieszanie i niepokój.
Warto dodać, że dar modlitwy w językach nie chroni danej osoby przed popełnieniem błędu czy grzechu. Oto świadectwo Katarzyny: „Kilka lat temu należałam przez pewien czas do grupy modlitewnej. Modliłam się w językach. Ale dwa lata temu zachorowałam na kręgosłup. Poszłam do uzdrowiciela. Byłam na trzech sesjach. Od tego czasu słyszę, jakby ktoś szeptał mi do ucha przekleństwa przeciw Panu Bogu, Jezusowi i Archaniołom. Niekiedy czuję, jakby ktoś mnie popychał albo porażał prądem. Wówczas głos mi mówi na przykład: "Jezus cię nie uratuje. Jest taki miłosierny, ale ciebie ma gdzieś". Głos szydzi z Jezusa, mówi, że miał On wiele żon. Przestałam modlić się językami, w ogóle nie mogę się modlić. Wszystko to jest okropne. Już dłużej tak nie mogę żyć. Byłam u psychiatry. Stwierdził, że jestem zdrowa i kazał mi iść do <> księdza egzorcysty”. W czasie egzorcyzmy Katarzyna upadła, co było znakiem zniewolenia przez złego ducha. Dlaczego zły duch zaatakował Katarzynę w sposób nadzwyczajny? To się łączyło z poddaniem się praktykom bioenergoterapeuty. Katarzyna korzystając z pomocy złego ducha zlekceważyła dary Ducha Świętego.